niedziela, 23 kwietnia 2017

POTĘGA MIŁOŚCI

Klinika we Wrocławiu i ja- przerażona, wystraszona, że ponownie muszę stanąć do walki, w której nie wiadomo jakie będą straty. Operacja przeniesiona z czwartku na poniedziałek, gdyż brałam aspirynę. No niestety, mój błąd. Onkolog kazał brać i nie wiedziałam, że to może być problem.
W dniu operacji nie dostałam " głupiego jaśka " na pół godziny przed operacją, lecz na dziesięć minut przed. Gdy dotarłam na blok, to byłam tak roztrzęsiona, płakałam,
" jasiek" nie działał. Pani sanitariuszka nakrzyczała na pielęgniarki, które mnie przywiozły, że co one narobiły, że to karygodne, że pacjentka w pełni świadoma...
- No ładnie się zaczyna.
Pomyślałam sobie.
Ale przyszedł anestezjolog, wbicie w żyłę i usnęłam.
Operacja bardzo trudna, wstrząs rdzenia, wyciek płynu mózgowo - rdzeniowego, żebra, głowa, saturacja, ciśnienie, tracili mnie...odpłynęłam...
Wydarzyło się coś...wydawało mi się, że się przebudziłam...i patrzyłam na siebie
z góry...a za chwilę wróciłam do swojego ciała... wszystko widzę, leżę z rękoma złożonymi na brzuchu i słyszałam o czym rozmawiają pielęgniarki. Leżałam obok na sali operacyjnej i nagle nad moim łóżkiem stanął mój mąż
i moja córka. Stoją nade mną i patrzą się na mnie. Centralnie nad twarzą, trzymają się barierek przy łóżku i maja takie smutne oczy.
- Ale co się dzieje? Krzysiu? Przecież nie możecie tutaj wejść.
Nie słyszeli.
Nagle Marika zaczęła do mnie krzyczeć:
- Mamoooooo, obudź się! Mamoooo obudź się!
Ale żabko jak mam się obudzić? myślę sobie. Ona chyba mnie nie słyszy. Boże mój co się dzieje...
- Mamuś teraz się obudź!
Nie mogę, nie potrafię...
- Skarbie musisz się teraz obudzić, bo nie mamy czasu.
Ale jakiego czasu, co jest? Nie mogę nic zrobić, nic powiedzieć, niczym ruszyć, jak mam stąd wyjść.
Marika płacze nade mną, ale te łzy nie lecą na mnie, tylko gdzieś w przestrzeń, rozpływają się, widzę, że lecą z jej oczu, ale nie kapią na mnie.
- Skarbie, skup się!
Mąż głośniej do mnie zaczął mówić.
- Musisz otworzyć swoje serce i przejść przez nie.
- Krzysiu, ale tam jest jakaś galaretka, nie mogę się przez nią wydostać.
- Dasz radę miśku, wyciągnij głowę przez środek i się wydostaniesz.
Boże jak to zrobić, przecież ta galareta mnie zadusi.
- Mamusiu, obudź się, bardzo Cie proszę!
Spojrzałam na moja Margolcie i Jej smutne oczy.
Dam radę, Boże dopomóż.
Czułam na sobie to wszystko, jak przechodzi przeze mnie. Wyciągnęłam głowę i byłam na powierzchni.
- Brawo, dzielna dziewczyna.
Gdzieś z boku słyszę słowa mojego męża.
- Skarbie, teraz będzie trudniej, musisz przejść przez duszę.
- Ale jak przez duszę?
- Asia! Skup się!
- Ale tutaj jest mnóstwo wody, czuję, jak bym się topiła.
- Tak, teraz musisz wypłynąć w górę.
- Nie dam rady.
- Mamusiu, nie masz już czasu,proszę, bardzo proszę, obudź się, tak Cię kochamy, a nie mamy czasu.
Zapomniałam, że Marika stoi nade mną i płacze i jest taka smutna.
- Krzysiu! Pomocy, no nie daję rady. Tutaj jakaś folia jest, nie mam czym oddychać.
- Skarbie, wyciąg palca wskazującego i zrób dziurę w tej foli i się przebijesz.
Udało mi się. Wyszłam z tej wody, folię rozdarłam i co dalej?
Marika wyprostowała rękę i chciała mnie dotknąć, ale nie czułam tego.
- Mamusiu, teraz otwórz oczy, bardzo Cię proszę. Musisz teraz mamusiu, bo już czas.
O jakim oni czasie ciągle mówią, nie rozumiem.
- Skarbeńku, teraz będzie najtrudniejsze, musisz otworzyć oczy.
Ale niby jak? Przecież ja ich widzę, czuję, to znaczy, że moje oczy są ciągle zamknięte?
- Aśka! Nie masz czasu, otwórz oczy!
- Nie potrafię Krzysiu, one są takie ciężkie, jakby zabetonowane.
- Potrafisz maleńka, potrafisz. Skup się i spróbuj.
- Mamusiu...teraz...proszę...my czekamy...kochamy Cię...mamusiu...
Boże pomóż...
Otworzyłam...nie było Mariczki ani Krzysia...
Zaczęli wszyscy biegać obok mnie, podłączać do jakiś maszyn, ogólne poruszenie, tyle ludzi i te pielęgniarki, które wcześniej rozmawiały o swoich dzieciach kręciły się przy mnie...
- Witamy wśród żywych.
Nie mogłam nic odpowiedzieć, bo ta rura tkwiła mi w gardle, dusiła mnie. Zaczęłam się krztusić, to mi ją wyciągnęły.
Ból był nieziemski, wszystko, dosłownie każdy milimetr ciała mnie bolał. Ale cieszyłam się, że mogę rękoma ruszać.
Moja śpiączka trwała ponad cztery godziny. Długie godziny, kiedy byłam zamknięta
w swoim ciele.
Jak to się stało, nikt nie wie.
Dobry Bóg przysłał mi najbliższe osoby, wiedział, że posłucham akurat ich, pierworodną córkę, która jest ze mną od początku choroby, krok w krok ze mną. Mój najukochańszy mąż, taki zadaniowy, który zawsze znajdzie wyjście z trudnej sytuacji.
Wiedział, Bóg wiedział, że akurat ich posłucham, On wszystko wie.
Było mi dobrze w tym zamknięciu. Wszystko widziałam, choć miałam zamknięte oczy, czułam, choć samego dotyku nie odczuwałam. Wiedziałam, gdzie się znajduję, słyszałam, tak bezpiecznie, jak w kokonie. Pewnie tak czują się inne osoby w śpiączce, jest im tam dobrze. Ciężko było pokonać te bariery, sama nie dałabym rady.
Wydobyli mnie stamtąd.
Nie mam pojęcia do tej pory, dlaczego moja Margolcia ciągle krzyczała, że już nie ma czasu, że już w tej chwili muszę się obudzić.
Bóg i miłość zawsze idą w parze.
Cała moja rodzina, która koczowała pod blokiem operacyjnym tyle godzin, moja kochana...oni byli...wszyscy, którzy modlili się za mnie w tym czasie, wszystkich noszę w sercu i dziękuję Bogu, że Was mam. Za Mszę Święte, Adoracje, pozytywną energię, westchnienie, tylu ludzi cudnych, wspaniałych, za ich wiarę, za wszystko z serca dziękuję.
Bóg jest dobry, dzięki tym modlitwom i wielkiej miłości po raz drugi wróciłam na Ziemię. Po raz drugi otrzymałam wielki dar.
Choć ponownie jestem sparaliżowana, leżąca, obolała na całym ciele, ale jestem. Mogę tulić moje dzieci, całować męża, być...po prostu być i kochać...