- Długo jeszcze?
- Mamo, słyszysz?
Na chwile zamyśliłam się.
Przypomniałam sobie, gdy dzieci były maleńkie i ciągle zadawały mi to pytanie. Jedno przez drugie, przekrzykując się wzajemnie.
Były to piękne moje czasy. Czasy, w których każda mama nie może doczekać się, aż w końcu dzieci dorosną i pójdą na swoje .Nie wiem kiedy to się stało. Naprawdę mam wrażenie, że gdzieś umknęło mi coś.
Teraz wieziemy z Krzysiem naszą maleńką córeczkę ponownie do Katowic na konsultacje do GCZD.
Ktoś powie, że ona nie maleńka, ale dla mnie na zawsze już pozostanie moją maleńką kluseczką.
Delikatna, wrażliwa, subtelna...i bardzo mądra. Ot cała Kornelka.
- Żabko, mówiłam Ci, że jeszcze dwie godziny.
- No okej, to ja się zdrzemnę.
Tak bardzo brakuje mi w tej chwili całej mojej trojki. Jak jedno mówi przez drugie. Jak krzyczą, śmieją się, jedzą, śpiewają. Dokazują, przekrzykują. A pomiędzy nimi biega nasz pies, cieszy się,
bo dostaje kąski smakołyków od każdego. Jest przeszczęśliwy.
Staraliśmy się dzieciom pokazywać nasza piękną Polskę. Wycieczki od gór do morza. Kochaliśmy nasze wycieczki. Ja kochałam ten cały harmider, milion pytań- po co, dlaczego, a on, a ona?
Dzisiaj moje maleństwa to już duże dzieci. Powtarzają, że będą dorosłe wtedy, gdy będą same na siebie zarabiały i same mieszkały. Wtedy jest dorosłość. Mimo wszystko zawsze będę je kochała najbardziej na świecie. Oddałabym życie za nie.
Jadąc do Katowic uświadomiłam sobie, po raz pierwszy od czterech lat, że tak naprawdę,
to ja dziękuje Bogu, że to ja jestem chora. Że to ja mam te nowotwory, nie moje dzieci, nie mój mąż.
Bo by mi serce pękło.
Ja przeżyłam swoje życie dobrze. było ono dobre, nie zmieniłabym w nim nic. Naprawdę nic. Kocham i jestem kochana. Mam cudne dzieciaczki. Czego można chcieć więcej?
Tak, to prawda, że nie mogę dodać sobie dni do życia, ale mogę dodać życia dla moich dni.
Dlatego celebruję każdy dzień i dziękuję za każde dobro.
- Kluseczko, wstawaj , już jesteśmy.
- Już?
- Ty śpiochu.
Tyle chorych dzieci, tyle guzów, nowotworów, aż serce się kraje.
Jak zwykle opóźnienie. Dwie godziny tylko. Spastyka szaleje, nogi mi wygina na tym wózku,
ale czekamy. No nareszcie dr nas poprosił.
- Wzrost w dopuszczalnych granicach 2-3 mm.
- Dr, czyli dobrze?
- Za pół roku ponownie na wizytę zapraszam.
- Ale co to jest w końcu u Kornelki w głowie?
- Tego nie wiem, może to być wszystko, zmiana naczyniopochodna, torbiel, guz, wszystko.
- A kiedy będzie wiadomo, co to jest?
- Proszę popatrzeć.
Dr pokazał mi na mri, jak to się rozwijało od początku 2016 r. Czyli powolutku sobie rosło.
Powiedział na to " rzecz" w płacie czołowym przednim. I tyle. Znowu zostaliśmy bez konkretnej odpowiedzi. Jak mnie denerwują takie sytuacje. Ja muszę mieć konkrety na papierze.
Nie dopuszczę do takiej sytuacji, jaka była u mnie. Że tez nikt nic nie wiedział. Mamy czas
do grudnia.
Zmęczeni wracamy do domu. Jak zwykle długi korek na bramkach.
- Mamo długo jeszcze?
Uśmiechnęłam się pod nosem. Spojrzałam na moją wymęczoną kluseczkę.
- Śpij maleńka. Odpocznij sobie. Jak dojedziemy, to Ciebie obudzę.
- No dobra.
Tak mocno ją kocham.
- Wiesz skarbie, brakuje mi tych naszych łobuzów.
W końcu odezwał się mój mąż, jakby czytał w moich myślach.
- Tak? zapytałam z uśmiechem i przekąsem.
- No. I powiem Ci jeszcze, że lubiłem ten cały harmider, jak niemalże właziły mi na głowę,
jak rzucały cukierkami. Wiesz nawet lubiłem, jak ten nasz pies szalał po całym aucie. Niby się wtedy wkurzałem, ale wiesz, no...
- No wiem, wiem Krzysiu.
Najlepszy mój mąż na świcie. Dźwiga na swych barkach tyle cierpienia, mojego bólu, łez.
Przyjmuje wszystko na klatę. A jeszcze potrafi uśmiechać się przez łzy i mnie pocieszać,
wspierać.
Dziwne to, że niemalże oboje pomyśleliśmy o tym samym.
Teraz, gdy ten czas tak szybko zaczął mijać.
Jeszcze jesteśmy, jeszcze błogosławimy każdy dany nam dzień. Cieszymy się sobą, kochamy
i wspominamy.
https://www.youtube.com/watch?v=z6bTSP_6vxs