To już rok leczenia inhibitorami. Rok...
Nie obyło się bez ofiar na wojnie. Ciężkich czasami, a czasami myśleliśmy, że to już koniec.
Moja pielęgniarka zawsze była pod ręką, zawsze ratowała. Kochana Pani Gosia. Jedyna w swoim rodzaju. Pielęgniarka z hospicjum i moja doktor z hospicjum. Kiedy dwa lata temu przyjmowały mnie, nie wiedziałam jak będzie się układała nasza współpraca, jak to wszystko będzie wyglądało.
Ja osobiście, to bałam się samego słowa HOSPICJUM, a co dopiero w nim być, czy przebywać.
Ale życie jednak przewidziało dla nas piękną i spokojną relację. Pani Gosia, to już prawie jak nasz członek rodziny, dużo wie jak mi pomóc, jak pielęgnować, otacza opieką nie tylko mnie, ale moje dzieci i męża, a nawet nasze psy.
Moja zbiórka na Siepomaga powoli kończy się, tylko jeden Bóg wie, ile to kosztowało mnie proszenia, błagania ludzi o pomoc. Chciałam napisać, że ludzi o dobrych sercach jest wielu, jest mnóstwo. Spieszyli z pomocą, bez oporów. Będę Ich wszystkich nosiła w sercu i prosiła Boga
o łaski dla wszystkich.
Wpłynęły również wpłaty z 1%, dzięki nim mogę nadal się rehabilitować i zakupić wózek do kąpieli. Bo z kąpielą takich osób jak ja, to naprawdę problem.
Tak sobie myślę, że niektórzy lekarze jednak są bardzo omylni. To, co usłyszałam ponad dwa lata temu na Hirszfelda, że w moim przypadku to tylko skierowanie do hospicjum, żadnego już leczenia, bo wszystko wykorzystane.
Gdybym wtedy nie trafiła na Madzię U. Ł, to mnie już by nie było. Moje guzy w rdzeniu są tak agresywne, że prze pięć miesięcy podwoiły swoją długość.
Madzi dostęp do publikacji naukowych i wdrożenie tego w życie przez mojego onko, to było duże ryzyko, coś w rodzaju eksperymentu. Uda się, czy się nie uda.
Patrząc na tę moją czteroletnią walkę , to widzę mnóstwo swoich błędów, które popełniłam, terapii, które próbowałam na sobie. We wszystkim dzielnie towarzyszył mi mąż i dzieci. Krzyś mnie woził, nosił, przerzucał, ratował mi życie.
Jak sobie przypomnę te wszystkie razem spędzane chwile, był ze mną wszędzie, zawsze wspierał, wierzył we mnie, wierzył we wszystko, co gdzieś przeczytałam i chciałam spróbować, to mnie tam woził. Nigdy nie narzekał, nie marudził. Był jak anioł stróż, cichutko, zawsze obok. Pilnował, żebym się zdrowo odżywiała, z wózka nie spadła, choć jego kręgosłup już wysiadał.
Ale zawsze przy mnie, ramię w ramię. Chyba nawet w snach nie mogłabym sobie wymarzyć najlepszego męża, przyjaciela, ojca dla dzieci.
Nie wiem jak życie będzie dalej nas prowadziło, ale wiem jedno, że mam najwspanialszego mojego Krzysia i moje dzieci. To jest moja siła, moja radość, to wszystko co mam, co daje mi siłę. Mogę się wypłakać, gdy mnie smutki dopadają, mogę również dzielić moje radości, gdy jesteśmy szczęśliwi.
Czasami, gdy spojrzę w oczy Krzysiowi, to wiem co czuje, co myśli. On nie musi nic mówić, wystarczy nam jedno spojrzenie.
Przy tym całym nieszczęściu z nowotworami, z paraliżem jestem bardzo wdzięczna Bogu, że daje mi tylu wspaniałych ludzi po drodze. Że nie jestem sama, że trafiam na dobrych lekarzy z ogromną wiedzą medyczną, np mój prof, mój onkolog, moja Madzia, na osoby, które wspierają mnie datkami, aukcjami, na moją kochaną grupę Cholera, która zrobiła mi wielką niespodziankę.
Pomimo tego całego piekła onkologicznego wokół jest tyle piękna, tyle dobroci, tyle radosnych duszyczek. Za nie wszystkie dziękuję Ci Szefie, bo Ty Jeden wiesz, czego tak naprawdę potrzeba człowiekowi, aby był szczęśliwy.