poniedziałek, 31 sierpnia 2020

KORPORACJA

 Czym jest choroba onkologiczna?

Bardzo trudno na to odpowiedzieć. Znajomi często pytają;

- Ja bym nie dala rady jak Ty.

- Nie jestem taka silna.

- Bardzo długo już chorujesz, jak dajecie sobie z tym radę?

No właśnie. Jak?

Zaczęłam chorować w 2014 roku, czułam się wtedy jak...nowy pracownik, który bez szkolenia został wrzucony do wielkiej machiny korporacji. 

Weszłam...

Nikogo nie znałam, byłam zagubiona, wystraszona, zlękniona płakałam...

Nie było nikogo, kto by mnie wziął za przysłowiową rękę i poprowadził po terminach, kierownikach, boksach. Nie wiedziałam do czego służą te wielkie maszyny, kable, dlaczego ludzie ciągle tak szybko chodzą, biegają. 

- Przepraszam, gdzie mam iść z tym papierkiem?

- Nie wiem, też dopiero tutaj weszłam.

- Boże mój kochany, jak się w tym wszystkim odnajdę? Gdzie mam pójść? Do kogo?

Straciłam mnóstwo tak cennego czasu w tej korporacji na szukanie kogoś, kto mi pomoże, podpowie, gdzie i do kogo się udać.

                      W ostatniej chwili mojego życia w tym całym zamieszaniu złapał mnie za rękę ważny dyrektor, jeden z wielu, który uratował mi życie. Pokierował na początek, jednym słowem wprowadził w ten wielki świat onkologicznej korporacji. pomalutku odkrywałam jej zakamarki, poznawałam znajomych, przyjaciół. Wszyscy bardziej, lub mnie doświadczeni jak i ja. 

Poznałam moją Madzię UŁ, która pokazała mi te wszystkie zakamarki, wskazała dyrektorów,
co oznaczają maszyny, do czego służą kabelki, po co tyle boksów w tym świecie. 

Nikt już nie zwróci mi mojego straconego czasu, czasu, gdzie mogłabym teraz chodzić, może nawet tańczyć...nikt...

W tej korporacji jest mnóstwo ludzi, zagubionych jak ja na początku, zrozpaczonych. 

Mnóstwo dobrych, odchodzących...
Przyjaźnie zawiązywane są na wieki.
Każdy próbuje się " jakoś'' odnaleźć. Nie każdy zdąży...

Podaję rękę Irence, następny przyjazd...Irenka odeszła już z korporacji...

Izunia oblatana taka po tych boksach, uśmiechnięta.  Przytula mnie do piersi, ja na wózku,
ona filigranowa taka, śmiejemy się, żartujemy z naszych towarzyszy, którzy nam towarzyszą.
Kolejne spotkanie- jest nadzieja dla Izuni, jest, naprawdę. Na kolejne już nie mogę przyjechać, ledwo oczy otwieram, leżę w łóżku nie odróżniając dnia od nocy. Lecz na następne spotkanie jadę i myślę sobie:

- Pokażę Izuni nową chustę, taką z portalu, za grosze, która wszystko zakrywa. 

Odeszła...zostawiła piękne wspomnienia i mnie, taką, która o niczym nie wiedziała.
 Nie kazała nikomu mówić, żebym się podniosła i znowu do walki miała siły...Toż to cała Iza.

Ciężko się przyzwyczaić do odchodzenia znajomych, kolegów, przyjaciół. Są naszą cząstką w życiu. Ale wiem jedno.
Kiedyś, gdy ja będę musiała odejść z tej firmy, to oni mnie powitają tam, po drugiej stronie.
W końcu przyjaźń zobowiązuje. 

Chciałabym życzyć wszystkim ludziom, naprawdę wszystkim, żeby nigdy nie trafili do tej korporacji. 

Aby każdy był zdrowy i szczęśliwy. 


sobota, 1 sierpnia 2020

BOŻY PALEC

- Krzysiu, spakuj nas na dwa dni. Jedziemy do Warszawy na konsultacje.

                       Tak, rezonans wyszedł dobrze, wręcz aż za dobrze.
Nie wierzyłam, do tej pory nie wierzę, że dwa guzy mogły tak sobie zniknąć.
Dlaczego inne nie zniknęły?
Dlaczego ten wielki nie znikł?
Oprócz opinii onkologa i radiologów musiałam to usłyszeć jeszcze od neurochirurgów. 

Miny? Zdziwione bardzo. Ale ponoć tak się zdarza, że samoistnie znikają.
Jednak to wyściółczaki. tego jednego dużego na pewno trzeba wyciąć, taka decyzja doktora.
Za trzy miesiące kolejny rezonans, do określenia wzrostu tych guzów, co zostały i wodogłowia. Najważniejsze, że nie ma obrzęku. 

                     Tak, wierzę, że to był cud. Między jednym mri, a drugiem,
 kiedy brałam inhibitory minęło niecałe trzynaście dni.
Czy tyle wystarczyło, aby guzy zniknęły, a inne się zmniejszyły?
Doktor powie, że tak, owszem. 
Ale ja wiem, ze tutaj zadziałał już palec Boży. 

                   Doskonale pamiętam, jak sześć tygodni temu doktor radiologii
i dr nch potwierdzili, że ma zaledwie 3,4 miesiące życia, że mam się pożegnać z najbliższymi, pozałatwiać sprawy, póki jeszcze pamiętam. 
A jak poddam się radioterapii na całą głowę i rdzeń, to mam 6,7 miesięcy.
Ale do świąt Bożego Narodzenia nie wytrwam. Mam nadzieję, że te słowa były nagrywane przez przychodnię...

Wiem jak się czułam, gdy miałam te guzy, to wodogłowie, ten okropny ból w głowie.
Jak bym była ciągle pijana, albo dopiero zeszła z karuzeli. Ból nie do opisania,
jakby za chwilę miała cała głowa wybuchnąć, takie ciśnienie wielkie czułam w mózgu.
Opuchnięta twarz i oczy, czułam, że w mojej głowie brakuje już miejsca nawet na powietrze. 

 6 czerwca Kornelka miała urodziny, bardzo silny ból nie pozwolił mi nawet siedzieć na wózku.
 A na następny dzień już się lepiej czułam, mogli mnie posadzić, w końcu siedziałam chwilkę.
Kolejne dni, to już coraz mniejszy ból, brak mdłości, jakby ta opuchlizna nawet mniejsza. 
17 czerwca rozpoczęłam terapię nowymi inhibitorami.
To już czwarty rok. Nadal nierefundowane. 
30 czerwca kolejny mri.
Zdziwienie wszystkich doktorów. Nikt nie wie dlaczego...

Ale ja wiem...wierzę...kocham...

Moje serce jest pełne radości, ogromnej radości, nie do opisania. 
Gdybym mogła chodzić , zatańczyłabym w deszczu, jak kiedyś, gdy byłam chodząca.
Wzięłabym kluseczkę za ręce i tańczyłybyśmy tak ciągle i ciągle, aż do utraty tchu. 
Najpiękniejszy nasz taniec w kroplach deszczu, letniego, ciepłego deszczu. 

W myślach ciągle tańczę...Boże.