piątek, 17 lutego 2017

PODEJRZENIE WZNOWY

Gdyby można było zatrzymać czas...
Czekałam na wyniki z MRI, ale ich nie otrzymałam. W poniedziałek pojechałam na rezonans szyjny, dr powiedziała, że w kolejny poniedziałek otrzymam płytki z opisami odcinków: lędźwiówki, piersiówki i szyjny.
Choroba postępuje, czuję silne bóle w plecach, nogach. Dwa lata ciężkiej rehabilitacji i ta nadzieja na chodzenie prysła jak banieczka. Nie mogę wstać z łóżka, nie zrobię już kroku, wróciły pampersy...
Jeszcze trzy tygodnie temu mogłam sama powolutku podejść do łazienki, teraz...no własnie teraz: leżę w łóżku, biorę kroplówki i tyle...a może aż tyle...
Dwa lata temu zaczęłam czuć "dziada" w plecach, po częściowej resekcji przestałam. Teraz jest to samo, czuję go znowu, ale w części lędźwiowej. Zabrał mi nogi, dół pleców, a w zamian dał silny ból, na który nie pomaga transtec ani sevredrol.
Szczepionka od prof Czudka chyba również nie działa.
Gdy leżałam na rezonansie, przed podaniem kontrastu podeszła dr i pogładziła mnie po głowie.
- Biedna dziecinka, maleńka...
Rozpłakałam się, nie dałam rady, beczałam jak dziecko, szlochając i zanosząc się od płaczu.
Ona mnie zna, robię tam cały czas rezonanse, widzi jak to szybko postępuje.
- Kochanie, musisz szybko z tym iść do swojego profesora.
- Tak wiem proszę Pani, wiem...
Wiem również co będzie dalej, gdy do niego pójdę. Rozmawiałam z nim w grudniu...
Kolejna operacja, w najlepszym przypadku paraliż całego ciała, bez możliwości odwrotu, ze względu na wcześniejsze sparaliżowanie. W najgorszym, to jak ciało nie poradzi sobie z drugą tak ciężką operacją.
Rdzeń- fundament całego organizmu. I ta przeklęta bariera krew płyn. I ta moja Ependymoma, która tam akurat się zagnieździła. Czasami zastanawiam się, dlaczego nie dostałam jakiegoś normalnego raka, na którego są protokoły leczenia, który jest opracowany przez naukowców. Za to mam takiego dziecięcego, bez jakichkolwiek prognoz, bez leczenia, po prostu sama sobie. Od dłuższego czasu dużo pieniędzy idzie na leczenie alternatywne, nawet nie wiem czy to coś pomaga, czy nie pomaga.
Ale stosuję, pomimo, że nowotwór w rdzeniu rozrasta się w bardzo szybkim tempie to biorę. Podejrzewam, że to co stosuję do tej pory pozwoliło okiełznać mojego " dziada" na jakiś czas, że mogłam przez chwilę poczuć się prawie jak zdrowa, prawie chodzić, prawie być samodzielna,prawie...
No właśnie, ten ostatni rok, kiedy walczyłam o to " prawie" to był trudny, a zarazem piękny czas. Wydawało mi się, ze to, co najgorsze to za mną, że już tylko lepiej i do przodu, ale...
No właśnie, ale...nowotwór jest nieobliczalny, pomimo starań, metod,
które stosuję i milion innych czynności, on powraca...
Powraca silniejszy, agresywniejszy i z większą mocą...
Tylko skąd nabrać sił, no skąd? Żeby ponownie stanąć do walki...
Jak to wytłumaczyć dzieciom, kluseczce...
Serce pęka mi na tysiące kawałków, nie wiem, kiedy je pozbieram, czy dam radę...Mateńko moja...


Zamykam oczy; JEZU, TY SIĘ TYM ZAJMIJ.
Ja nie mam sił...