ŚRODA
Krzyś raniutko zawiózł Kornelkę do szpitala. Jutro operacja. Pomodliłam się do Świętego Kamila, patrona chorych dzieci. Piękna i prosta modlitwa. Łzy napływały same do oczu. Jak ja przeżyję jutrzejszy dzień?
- Boże mój kochany dodaj mi siły, bo jestem taka słaba. Dodaj siły, żebym się jutro nie rozkleiła
i nie płakała przy kluseczce. Żeby widziała, że jestem z nią , że daję radę, że ją wpieram i mocno kocham.
Późnym popołudniem wrócił Krzyś.
- No i co?
- No jak co. Dali ja na salę z dorosłymi, bo na dzieciach same łóżeczka.
- Jejku, to ona będzie ze starszymi osobami, nie z dziećmi?
- Trudno.
- Ale jak, o której ta operacja, co dr mówił?
- O 7.30 ja zabiorą.
- Krzysiu, to o 7.00 musimy tam być. Koniecznie. Muszę być z nią, zanim ją zabiorą.
No muszę.
- A co z inhibitorami? Jak je niby weźmiesz?
- Jakoś damy radę. Pomyślę.
Noc.
Najgorsza rzecz, w oczekiwaniu na operację najmłodszego dziecka. Tysiące, jak nie miliony myśli.
- Krzysiu, przewróć mnie na drugą stronę.
- Ile razy jeszcze, nie możesz spokojnie zasnąć?
- No nie mogę, takie nerwy jakieś mam, nie potrafię zasnąć.
- Spróbuj, nie denerwuj się, mówię Ci, że będzie dobrze.
- A skąd Ty to możesz wiedzieć?
- Wiem i już. Teraz już śpij.
Jemu to łatwo mówić. Nie mogę zasnąć. Nie dam rady i już.
Raniutko nabrałam leków na wymioty, na ból, na inne dolegliwości, żeby przeżyć ten dzień,
żeby inhibiotory nie dokuczały.
CZWARTEK
Jedziemy do kluseczki do szpitala. Jest raniutko, za wcześnie dla mnie. Ale jestem twarda. Obiecałam, że nie będę ryczała, nie będę...
Podczas drogi moje myśli nigdy nie były takie chaotyczne. Bałagan w głowie...ech...
Ta winda tak długo jedzie i jedzie, zaraz zawału dostanę.
Wjeżdżam na odział...Boże jest już na korytarzu...moje serduszko...leży takie samotne, smutne,
taka bezbronna...podłączona do kroplówek...
I tak patrzy na nas, wiem, że jest po '' głupim jaśku '', nie wytrzymałam. Rozpłakałam się.
- Moja maleńka, kochana...
- Mamuś weź mnie za dłoń i mocno mnie trzymaj.
- Dobrze żabko. Będę Ciebie trzymała. Cały czas, tak długo, jak będę mogła.
Nie mogę nie płakać. Obiecałam, ale nie mogę. Miałam być silna, ale nie dałam rady, jestem słaba, serce mi rozrywa. W głowie pustka, sieczka, nic , żadnej modlitwy nawet nie mogłam sobie w tym momencie przypomnieć. Boże mój, gdzie Ty?
- Przepraszam, musimy już jechać.
Tak , wzięli moja maleńką do windy. Chciała tam ją odprowadzić, ale pielęgniarka zabroniła.
puściłam jej rączkę ...pojechała...Zdążyłam ją tylko pobłogosławić. Tylko tyle. Nie zdążyłam przytulić...
Oczekiwanie
Najgorszy mój czas. Czekać, aż ją oddadzą. Około trzech godzin, tyle ma trwać ta operacja.
- Krzysiu, zaraz chyba serce mi wysiądzie, ile już czasu minęło.
- Daj sobie spokój. Dopiero dziesięć minut.
- Nie mogę wysiedzieć na tym wózku. Zawieź mnie do kaplicy.
Kaplica była zamknięta. W tylu szpitalach już byłam , zawsze są całodobowo otwarte, a w tym akurat szpitalu pozamykana. Szkoda. Jejku, jak sobie poradzić z nerwami, z niepokojem. Jak?
Zrobiło mi się bardzo słabo, widziałam czarne kropy przed oczami. Krzyś zwiózł mnie windą
na dwór. Niby lepiej, napiłam się kawy.A jednak czas się niemiłosiernie dłużył.
- Krzysiu, jedziemy na górę. Muszę tam być, tam czekać. Bo ja tutaj oszaleję.
Duchota na oddziale, mnóstwo ludzi. Przypomniałam sobie modlitwy. Mój mózg zaczął w końcu myśleć. Ojcze nasz...Zdrowaś Maryjo...
Nagle słyszę telefon w dyżurce, że mają odebrać dziecko Konkel.
Boże mój, to nasza, nasza Kornelka. Już ja wiozą.
- Krzysiu, szybko, muszę pod windę, muszę ją zobaczyć. Już wieź mnie.
- Spokojnie skarbie. Zaraz ja przywiozą, jeszcze pielęgniarki tam nie pojechały.
- Ale ja muszę.
Czekam.
Jedzie! Boże kochany! Jest moja maleńka, taka bidulka moja. Z ogromnymi tamponami
pod noskiem. Ona taka się nagle maleńka zrobiła na tym łóżku, jakby jej było o połowę mniej.
- Proszę zaczekać.
To czekam pod salą, aż wypakują ja na sali, w przejściu. Tak, miejsce na przejściu, bo sale przeludnione.
Wjechałam do sali. Mało miejsca, nie ma jak wózkiem podjechać pod łóżko. Jak mam ją przytulić?
Krzyś przesunął odrobinkę łóżko obok za pozwoleniem Pani i wjechałam. Nadal nie mogłam
jej przytulic, ale mogłam ja potrzymać za rączkę.
- Dlaczego ona nie otwiera oczu, nic nie mówi.
- Jest wybudzona, trzeba poczekać, aż trochę dojdzie do siebie.
Moja bidulka, taka opuchnięta.
- Kornelciu, mamusia tutaj jest. Kochamy Ciebie mocno z tatusiem. Otwórz oczka, chcę je bardzo zobaczyć.
Zawsze jak patrzyłam w oczka kluni,, to wiedziałam w nich wszystko. Całą Ją . O czym myśli,
jaki ma humor, wszystko wyczytałam w jej oczach, nie musiała nic mówić, ja po prostu wiedziałam.
Nie otworzyła oczków swoich najpiękniejszych. Jeszcze cztery godziny czekałam.
- Krzysiu, otworzyła oczy!
- Żabko jak się czujesz?Powiedz mamusi, albo chociaż pokaż.
Bidulka nic nie mogła mówić, bo przez rurę w gardle ciężko było coś wypowiedzieć.
- Mamuś pić.
Ledwo wyszeptała.
Najpiękniejsze słowa. Najcudowniejsze, jakie słyszałam na tamten czas.
- Z wyciętej torbieli wycinek poszedł do badania histopatologicznego. Za około dwa tygodnie proszę zgłosić się po wynik.
Operował sam ordynator. Bardzo dobry i życzliwy człowiek. Wiem, że Kornelcia obdarzyła
go ogromnym zaufaniem. Nie zawiódł. Wszystkim życzyłabym takiego empatycznego doktora.
Wiedziałam, wtedy już wiedziałam, że będzie pomalutku dobrze.
Później pochlipała troszkę zupki i znowu zasnęła.
Moja malutka. Taka dzielna, silniejsza i mocniejsza niż ja.
Dziękuję Ci Boże za opiekę nad Kornelią, dziękuje, że jest tutaj z nami, że wróciła.
Nigdy tak się nie bałam, nawet, gdy sama szłam na swoje długie operacje.
Powolutku wraca do zdrowia, w domku.
Justynka, dziękuję, że miałaś nad nią pieczę podczas pobytu w szpitalu. Odwiedzającym,
kiedy ja nie mogłam, a zawsze ktoś był przy niej: Margolcia, Erwinek, Tomcio, Kamilcia, Renia, babcia Jadzia, dziadzio Mieciu.
💚
środa, 29 sierpnia 2018
piątek, 17 sierpnia 2018
TURNUS REHABILITACYJNY
W końcu mój mąż spakował nas na turnus.
- No, mam nadzieje, że nic nie zapomnieliśmy. Skarbie pomyśl, żeby wszystko dopiąć.
- Oj tam , zawsze można dokupić.
- Mamo, psy tez już spakowane.
Wyjeżdżaliśmy na turnus rehabilitacyjny, a zapakowani, jakby do przeprowadzki. najważniejsze
- to moje leki, pampery i podkłady, wózki i milion przyrządów.
Tak się cieszyliśmy, że to będzie rehabilitacja połączona z wypoczynkiem.
Na miejscu okazało się, że pokój niedostosowany dla wózka, ciasno. Łazienka ciupinka , że wózek się w niej nie mieścił. Byłam w takim szoku, że nie wyobrażałam sobie tak przebywać przez dwa tygodnie.
- Nie martw się skarbie, poradzimy sobie, najważniejsze, że będzie rehabilitacja.
Ja nauczona widzieć życie w ciemnych barwach przytaknęłam Krzysiowi.
- Ok. Zobaczymy.
Jak zwykle miałam rację.
Podjeżdżam do sali ćwiczeń, a tam wychodzi fizjoterapeuta i opowiada mi na zimno, że :
DLA TAKICH OSÓB JAK PANI MY TUTAJ NIE MAMY REHABILITACJI !!!
- Czyli jakich? pytam
- Na wózkach z rakami! Wykrzyknął.
- Matko, co to znaczy? Dostaliście moje papiery, wiedzieliście co i jak. Dzwoniłam i pytałam od października, czy aby na pewno. Co tutaj się dzieje! Teraz jak już przyjechałam, jest sierpień, a Pan mi tutaj takie rzeczy opowiada.
- Idę do kierownika.
Opowiedziałam kierownikowi ośrodka o wszystkim. Kierownik prawdopodobnie zwolnił fizjoterapeutę w połowie turnusu, a może tylko na czas mojego tam pobytu, nie wiem.
Nie było żadnych przeprosin, nic. Ale i nie było rehabilitacji, jaką miałam mieć w tym ośrodku.
W dodatku Pani dr, która kwalifikowała nas do niby zabiegów tak naprawdę nie była doktorem, tylko po technikum masażu. A my przez tydzień do niej Pani doktor, a ona nas nie wyprowadzała
z błędu.
Nikt nie powinien przeżywać takiego znieważania, to był turnus z dofinansowaniem. Kiedyś,
gdy jeździłam na prywatne turnusy to teraz widzę ogromną różnicę. Przepaść. Teraz nie było pieniędzy na prywatny, bo wszystko przeznaczamy na leczenie.
Ja wiem, ze leczenie jest ponad wszystko. Ale, jeżeli nie będę rehabilitować się, to moje ciało stanie się sztywne, szybko zrobią się skostnienia, odleżyny, zapalenie płuc i milion powikłań.
Tak naprawdę to nikt z nas nie wypoczął. Dopiero teraz w domu.
Przede mną jeszcze trudny czas. Kluseczka będzie miała operacje na zatoki. Ale ze względu
na tę
" rzecz "w głowie, trzeba ją uśpić. Będę bardzo to przeżywała i mocno się modliła, żeby wszystko było dobrze.
Mamy w Niebie swojego Aniołka, wiem, że będzie czuwał nad swoją siostrzyczką i wróci z sali operacyjnej już zdrowa.
- Wszystko będzie dobrze skarbie.
- Naprawdę?
Mój mąż to taki wieczny optymista, zawsze wierzy w dobro. Ale ufam mu, wiem, że co by się nie działo - będzie z nami.
💚
- No, mam nadzieje, że nic nie zapomnieliśmy. Skarbie pomyśl, żeby wszystko dopiąć.
- Oj tam , zawsze można dokupić.
- Mamo, psy tez już spakowane.
Wyjeżdżaliśmy na turnus rehabilitacyjny, a zapakowani, jakby do przeprowadzki. najważniejsze
- to moje leki, pampery i podkłady, wózki i milion przyrządów.
Tak się cieszyliśmy, że to będzie rehabilitacja połączona z wypoczynkiem.
Na miejscu okazało się, że pokój niedostosowany dla wózka, ciasno. Łazienka ciupinka , że wózek się w niej nie mieścił. Byłam w takim szoku, że nie wyobrażałam sobie tak przebywać przez dwa tygodnie.
- Nie martw się skarbie, poradzimy sobie, najważniejsze, że będzie rehabilitacja.
Ja nauczona widzieć życie w ciemnych barwach przytaknęłam Krzysiowi.
- Ok. Zobaczymy.
Jak zwykle miałam rację.
Podjeżdżam do sali ćwiczeń, a tam wychodzi fizjoterapeuta i opowiada mi na zimno, że :
DLA TAKICH OSÓB JAK PANI MY TUTAJ NIE MAMY REHABILITACJI !!!
- Czyli jakich? pytam
- Na wózkach z rakami! Wykrzyknął.
- Matko, co to znaczy? Dostaliście moje papiery, wiedzieliście co i jak. Dzwoniłam i pytałam od października, czy aby na pewno. Co tutaj się dzieje! Teraz jak już przyjechałam, jest sierpień, a Pan mi tutaj takie rzeczy opowiada.
- Idę do kierownika.
Opowiedziałam kierownikowi ośrodka o wszystkim. Kierownik prawdopodobnie zwolnił fizjoterapeutę w połowie turnusu, a może tylko na czas mojego tam pobytu, nie wiem.
Nie było żadnych przeprosin, nic. Ale i nie było rehabilitacji, jaką miałam mieć w tym ośrodku.
W dodatku Pani dr, która kwalifikowała nas do niby zabiegów tak naprawdę nie była doktorem, tylko po technikum masażu. A my przez tydzień do niej Pani doktor, a ona nas nie wyprowadzała
z błędu.
Nikt nie powinien przeżywać takiego znieważania, to był turnus z dofinansowaniem. Kiedyś,
gdy jeździłam na prywatne turnusy to teraz widzę ogromną różnicę. Przepaść. Teraz nie było pieniędzy na prywatny, bo wszystko przeznaczamy na leczenie.
Ja wiem, ze leczenie jest ponad wszystko. Ale, jeżeli nie będę rehabilitować się, to moje ciało stanie się sztywne, szybko zrobią się skostnienia, odleżyny, zapalenie płuc i milion powikłań.
Tak naprawdę to nikt z nas nie wypoczął. Dopiero teraz w domu.
Przede mną jeszcze trudny czas. Kluseczka będzie miała operacje na zatoki. Ale ze względu
na tę
" rzecz "w głowie, trzeba ją uśpić. Będę bardzo to przeżywała i mocno się modliła, żeby wszystko było dobrze.
Mamy w Niebie swojego Aniołka, wiem, że będzie czuwał nad swoją siostrzyczką i wróci z sali operacyjnej już zdrowa.
- Wszystko będzie dobrze skarbie.
- Naprawdę?
Mój mąż to taki wieczny optymista, zawsze wierzy w dobro. Ale ufam mu, wiem, że co by się nie działo - będzie z nami.
💚
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)

