Miesiąc październik jest bardzo trudnym miesiącem dla osób onkologicznych.
Cierpienie i ból wychodzą z każdego zakątka w domu. Taka trudna i ciężka pora...
Moje koleżanki, z którymi walczyłam kilka lat...odeszły niedawno...
Jestem smutna...czekam na telefon od nich, na smsa, nie potrafię myśleć, że już ich nie ma...
MONIA
Poznaliśmy się trywialnie. Na onkologii. Ja byłam po progresji, do dalszego planowania leczenia.
A Monia leżała po powikłaniach, złe leczenie na Hirszfelda. Niby rak jelita g1, niezłośliwy.
Płakała i panikowała. Wkurzyłam się na nią, bo cały oddział postawiła na nogi swoim użalaniem się nad sobą.
- Kobieto, weź się w garść. Wszyscy są tutaj z chorobami nowotworowymi.
Taki urok tego oddziału, a nikt tak się nie wydziera jak Ty.
- A Tobie co jest? Wyglądasz na zdrową.
- Oj wierz mi, gdybym była zdrowa, to biegałabym teraz z moimi dziećmi po podwórku
i cieszylibyśmy się sobą.
- No tak, widzę wózek.
- Monika jestem.
- Aśka.
Takie było nasze pierwsze spotkanie. Dawno temu...Monia, gdybym wtedy wiedziała...
Wracam pamięcią, byłaś przerażona, zagubiona w tym wszystkim. A ja na Ciebie byłam zła.
Później zostałyśmy najlepszymi kumpelami na oddziale.
Pamiętasz, jak o północy Twój mąż nam lody dawał przez okno? taką wielka ochotę miałyśmy,
albo, gdy Twoja mama kotletów nam nasmażyła? Pamiętasz, prawda?
Albo jak próbowałaś nauczyć mnie palić Maryśkę, a ja nie potrafiłam się zaciągnąć i oddziałowa nas ścigała za smród? A Ty szybko tym moim wózkiem zaczęłaś mnie pchać, uciekałyśmy jak szalone
po całym oddziale. Jedni nam kibicowali, inni się śmiali. Szalone byłyśmy Monia.
Każde badanie i chemię dostosowałyśmy do siebie, żebyśmy mogły się spotkać. Bo ja daleko miałam, A Ty pod ręką byłaś.
Później bardzo Ci się pogorszyło, nikt nie wiedział dlaczego. Hb poleciało na łeb, na szyję,
ciągłe biegunki. Przyjechałam specjalnie dla Ciebie na oddział. Byłaś słabiutka, ale ciągle szalona. Obiecałyśmy sobie coś...Monia...pamiętaj tam o mnie po drugiej stronie...nie zapomnij Monia...
Byłaś cudną mam dwójki chłopców, szaloną moją koleżanka...Tak mocno brakuje mi Twoich wiadomości...
W dniu, w którym dostałaś anielskie skrzydła napisałam do Ciebie ...nie przeczytałaś Monia..
.byłaś już bezpieczna w ramionach Jezusa...zdrowa, uśmiechnięta, szalona, jak zawsze...
Żegnaj szalona moja przyjaciółko...wspomnij czasami o mnie, bo w moim serduchu będziesz na zawsze, szaleńcze mały...
GOSIA
Poznałyśmy się dawno. Mieszkałyśmy na jednym osiedlu. Piękna , z pięknym i szczerym uśmiechem moja Gosia.
Od dawna walczyła z rakiem jelit. To ona wprowadzała mnie powolutku w zakamarki świata onkologicznego. Nie pokazała najgorszego, za to jestem Jej bardzo wdzięczna.
Pokazała natomiast, jak można dobrze i spokojnie żyć z guzami złośliwymi.
Nie panikować, czerpać z życia dobre chwile. Gosia...
Tak długo walczyłaś Gosieńko...odeszłaś cichutko w sali szpitalnej, choć chciałaś w swoim domku...
Kiedyś zawarłyśmy umowę Gosiu, pamiętasz ją?
Chwile przed odejściem ten sam scenariusz, niska hb, toczenie...
Jeszcze moja wiadomość, jak się czujesz po toczeniu, żadnej odpowiedzi.
Wtedy wiedziałam już...
Chciałaś żyć, kochałaś życie jak nikt inny, kogo poznałam.
Tak mocno kochałaś swoich chłopców.
Byłaś taka młoda, uśmiechnięta wiecznie.
Wybacz mi Gosiu moje błędy...Ty wiesz jakie.
Tak ciężko dojechać wózkiem do Twojego grobu, ale Ty wiesz, że myślę o Tobie często.
Jest mi tak trudno pogodzić się z Waszym odejściem dziewczyny,
że dopiero teraz mogłam o tym pisać.
Nigdy nie zrozumiem, że niektórzy odbierają sobie tak cenne życie, a inni są za szybko odbierani ze swoich rodzin, bo rak, bo choroba...
Dziękuję Bogu, że Was mi postawił na mojej drodze. Choć krótka ta nasza wspólna ścieżka była,
to pozostały mi piękne wspomnienia.
Nauczyłam się ogromnej pokory do życia, do choroby. Nauczyłam się również,
że można pięknie żyć z choroba nowotworową. Dziękować Bogu za każdy podarowany dzień.
Chyba przeszłam już te wszystkie fazy chorowania.
Pogodzenie się z tym wszystkim jest najtrudniejsze...ale ciągle próbuję...
sobota, 19 października 2019
niedziela, 6 października 2019
ŚLUB MARGOLCI
Miałam kiedyś takie marzenie, że jak moja najstarsza córeczka będzie wychodziła za mąż, to zatańczę na jej weselu.
To marzenie pozostało tylko marzeniem...nie zatańczyłam...
Piękny miała ślub, cały przepłakałam, aż wszystko spłynęło mi na sukienkę.
Cały tydzień układałam sobie w myślach, co powiem młodym na błogosławieństwie. I co?
Przez dłuższy czas słowa nie mogłam wydobyć, wszystko ugrzęzło mi w gardle, łzy poleciały jak strumienie z prysznica.
Patrzyłam na moją Margolcię i widziałam tą małą dziewczynkę, z filuretnym spojrzeniem, ciemną czuprynką, błyskiem w oczkach. Patrzę na nią i zastanawiam się, kiedy ona wyrosła na taka śliczną kobietę, kiedy?
Odchodzi od nas, zakłada swoją rodzinę. Jakże trudno się z tym pogodzić, oj trudno.
Dopiero odbieraliśmy ją z porodówki, a Ona stoi przed nami i prosi o błogosławieństwo...dorosła, mądra, odpowiedzialna taka. Ostanie lata naszej walki z nowotworem zrobiły z niej osobę twardą, rzeczową, konkretną...
Tak bardzo chciałabym, żeby tego nie było, żeby miały beztroski czas dzieciństwa...nie udało się, los nas nigdy nie oszczędzał.
Dopiero sama wyszła z nowotworu jako dziecko...a teraz stoi i patrzy tymi wielkimi, czarnymi oczętami, aż serce ściska. Taka młodziutka, a już tyle przeszła.
Dopiero walczyliśmy o nią w Przylądku, a ona wyrosła na taką cudną i piękną dziewczynę.
'' Kochane dzieci, to Wasza miłość przyprowadziła Was tutaj, gdzie Wasze dwie piękne dusze spotkały się na wspólnej drodze. Błogosławię Was w Imię Ojca, Syna i Ducha Świętego.
Niech Maryja zawsze otacza Was swoim płaszczem opieki i miłości. "
Dostaliśmy w darze syna Tomasza. Cieszymy się przeogromnie i życzymy mu wytrwałości z nami.
Wierzę, że jeszcze to, co dobre jest przed nami.
Bo nie może ciągle być źle, no nie może...
Dziękuję Ci Boże za sakrament małżeństwa. Za opiekę nad nami, za dobrych ludzi, których nam podsyłasz każdego dnia, za nasze dzieci - najpiękniejszy DAR.
To marzenie pozostało tylko marzeniem...nie zatańczyłam...
Piękny miała ślub, cały przepłakałam, aż wszystko spłynęło mi na sukienkę.
Cały tydzień układałam sobie w myślach, co powiem młodym na błogosławieństwie. I co?
Przez dłuższy czas słowa nie mogłam wydobyć, wszystko ugrzęzło mi w gardle, łzy poleciały jak strumienie z prysznica.
Patrzyłam na moją Margolcię i widziałam tą małą dziewczynkę, z filuretnym spojrzeniem, ciemną czuprynką, błyskiem w oczkach. Patrzę na nią i zastanawiam się, kiedy ona wyrosła na taka śliczną kobietę, kiedy?
Odchodzi od nas, zakłada swoją rodzinę. Jakże trudno się z tym pogodzić, oj trudno.
Dopiero odbieraliśmy ją z porodówki, a Ona stoi przed nami i prosi o błogosławieństwo...dorosła, mądra, odpowiedzialna taka. Ostanie lata naszej walki z nowotworem zrobiły z niej osobę twardą, rzeczową, konkretną...
Tak bardzo chciałabym, żeby tego nie było, żeby miały beztroski czas dzieciństwa...nie udało się, los nas nigdy nie oszczędzał.
Dopiero sama wyszła z nowotworu jako dziecko...a teraz stoi i patrzy tymi wielkimi, czarnymi oczętami, aż serce ściska. Taka młodziutka, a już tyle przeszła.
Dopiero walczyliśmy o nią w Przylądku, a ona wyrosła na taką cudną i piękną dziewczynę.
'' Kochane dzieci, to Wasza miłość przyprowadziła Was tutaj, gdzie Wasze dwie piękne dusze spotkały się na wspólnej drodze. Błogosławię Was w Imię Ojca, Syna i Ducha Świętego.
Niech Maryja zawsze otacza Was swoim płaszczem opieki i miłości. "
Dostaliśmy w darze syna Tomasza. Cieszymy się przeogromnie i życzymy mu wytrwałości z nami.
Wierzę, że jeszcze to, co dobre jest przed nami.
Bo nie może ciągle być źle, no nie może...
Dziękuję Ci Boże za sakrament małżeństwa. Za opiekę nad nami, za dobrych ludzi, których nam podsyłasz każdego dnia, za nasze dzieci - najpiękniejszy DAR.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)








