Każdy z nas ma w swojej rodzinie, wśród znajomych osobę chorą na nowotwór. To jak plaga lub jakaś epidemia, na która nie ma lekarstwa ani sposobu, żeby pozbyć się jej na stałe. Zawsze gdzieś w organizmie zostaje jedna komóreczka nowotworowa, która tylko czeka na odpowiedni bodziec, żeby wrócić ze zdwojona siłą.
W naszej kochanej Polsce plan leczenia onkologicznego opiera się głownie na:
- operacja,
-chemioterapia,
-radioterapia.
Tylko za takie "leczenie" NFZ zwraca koszty. To jakiś obłęd. Leczenie, które zabija, powoli i skutecznie doprowadza człowieka do śmierci. Nie rozumiem, dlaczego tak się dzieje, ale tylko 2% tych cierpiących osób przeżywa 5-10 lat. Później odchodzi z powodu zbyt drastycznego leczenia.
Dzięki dostępowi do netu można wyszukać kliniki, instytuty lub inne formy leczenia naszych nowotworów. Gdybym wcześniej poczytała, pewnie już bym biegała. Niestety zdałam się całym sercem na naszą służbę zdrowia, która zrobiła ze mnie osobę niepełnosprawną, z dwoma rakami.
Kiedy i w końcu ja znalazłam jakąś formę leczenia za granicą, to okazało się, że to wcale nie jest takie proste- pojechać sobie na leczenie za granicą.
Nie mówię tutaj o mnóstwie badań, lecz o załatwieniu zgody szefa NFZ na leczenie transgraniczne. To jak cud. Papiery musi uzupełnić profesor z danej specjalności, z której chcemy się leczyć. Tych papierów to kilkanaście stron, ciągle trzeba uzasadniać dlaczego ta pacjentka musi leczyć się za granicą. No i profesorowie nie chcą tego wypełniać, niestety...
Nie byłabym sobą, gdybym ciągle nie szukała, nie drążyła. Zarejestrowałam się na koniec sierpnia na prywatną wizytę. Zobaczymy.
Pomijając zgodę, trzeba dostarczyć polski plan leczenia onkologicznego, przetłumaczone badania.
To kolejne pochłaniacze czasu. W międzyczasie nieustająca rehabilitacja. Chyba zmęczenie dopadło już nas wszystkich. 18 długich miesięcy, a wydaje się jakby
z dziesięć lat minęło.
Podczas trwania choroby spotkałam mnóstwo dobrych ludzi. Wspierają, pomagają. Każdy na jakiś swój sposób. Tyle dobroci, dobrej energii i modlitwy atakującej Niebo. Ludzie są dobrzy z natury, trzeba im czasami troszeczkę pomóc w znalezieniu tego dobra. Wszystkim i każdemu z osobna chcę bardzo podziękować. Nie powiem, że jest łatwo i prosto. wręcz przeciwnie. Całodobowy ból, bezsilność, zmęczenie walką, cierpienie...Każdego dnia to samo, i te nogi, które wiecznie bolą jakby wrzątkiem polewane. Lecz dzięki wizytom rodziny, znajomych, dzięki wspierającym wpisom
i wiadomościom jest troszkę łatwiej. Dlaczego? Bo dla mnie to rodzaj takiego bodźca- wstań i walcz! Gdy jesteś zmęczona- odpocznij, ale później weź się w garść i dalej do przodu!
Nie zostaje z tym tak całkiem sama, choć niektórzy są tylko wirtualnie,to i tak bardzo się cieszę, że są.
Rehabilitacje w Aksonie we Wrocławiu mam tylko do końca lipca. Z wszystkich imprez organizowanych w Głogowie i akcji, pieniędzy wystarczyło na dwa miesiące ćwiczeń. Ogromnie mi miło było spotkać tam Wita- fizjoterapeutę, który jako pierwszy we mnie uwierzył i pomalutku stawiał mnie na nogi. Jakuba, który potrafił dla mnie modyfikować grafiki, żebym mogła swobodnie odbywać ćwiczenia. A najważniejsza jest w Aksonie atmosfera, jak w domu.Można pośmiać się, pożartować i nikt się nie obraża, nawet kulawi. Będzie mi tego bardzo brakowało...
Za chwilę, po załatwianiu papierologii rozpocznę kolejny etap w moim życiu. Kolejna walka o zdrowie, o życie.
Zawsze byłam patriotką, kocham swój kraj, lecz kiedy nie mogę tutaj się leczyć, kiedy lekarze nie wiedzą jak mi pomóc, kiedy chcą we mnie wcisnąć chemię, która ma tyle lat co ja i mnie zabije, to nie pozostaje mi nic innego, jak zwrócić się do Niemiec o pomoc. W sumie to nie ważne, jaki kraj by mi pomógł, ważne, że chcą, że dają szansę. Mogę być Niemką, Włoszką, Hiszpanką, to nie jest ważne. Jeżeli ktoś daje mi nadzieję, że będę mogła być w miarę samodzielna, że mogę dłużej pożyć i widzieć jak moje dzieci dorastają, to mogę zmienić narodowość na każda inną.
Kochani- wszyscy, którzy czytają mojego bloga: Mówi się, że to zdrowie jest najważniejsze. Ja uważam inaczej- to MIŁOŚĆ jest najważniejsza. Miłość mojego męża, dzieci, siostry, rodziców, przyjaciół...To ona codziennie dodaje mi skrzydeł, podnosi, gdy upadam, pociesza, gdy mam doła, leczy gdy bardzo cierpię i raduje się ze mną, gdy jestem krok przed chorobą...
Choć nie mam już zdrowia, to mam MIŁOŚĆ MOJEJ RODZINY.
Tego Wam kochani również życzę.
Oj kochana, popieprzone to wszystko.
OdpowiedzUsuńJa życzę Pani mnóstwo miłości i wiary że będzie dobrze, że to złe zostało z tyłu. A i zdrowia to życzę z całego serca . Wierzę że się to uda.
OdpowiedzUsuńPani Joasiu , to z jaką siłą walczy Pani o każdy dzień i ile wiary na pokonanie choroby jest w Pani sercu daje również ogromną nadzieję i siłę innym. Zaraża Pani optymizmem. Życzę mnóstwo siły do dalszej walki a na pewno się uda. Trzymam mocno kciuki i również wierzę, że tak będzie, musi być mając tak cudowne wsparcie w bliskich. Pozdrawiam z całego serca.
OdpowiedzUsuńmysle ze zawsze znajda sie ludzie zeby pomoc ja sama tego doswiadczylam dlatego sama pomagam i wierze w BOGA
OdpowiedzUsuńPani Grażynko, widziałam i jestem pełna podziwu dla Pani.
OdpowiedzUsuń