środa, 7 września 2016

7 LAT

Zdjęcie0972



Czy można pogodzić się ze swoim kalectwem?
Ja nie potrafię, może jeszcze nie mój czas, może nie dojrzałam... Lecz w zeszłym roku, gdy leżałam na Poświęckiej spotkałam ciekawego chłopaka. Jego opowieść dała mi dużo do myślenia.

- Piotr, od jak dawna jeździsz na wózku?
- No będzie z 17 lat.
- Matko kochana, długo, a ile masz lat?
- 41
-Byłeś młodym chłopakiem, jak to się stało? Chyba, że nie masz ochoty o tym rozmawiać.
- Nie, no coś Ty. Byłem młodym chłopakiem, pracowałem na budowie, akurat dachy robiliśmy. Zabezpieczyłem się, ale lina nie wytrzymała i spadłem. Nieszczęśliwie, upadłem na nogi i kręgosłup niemalże zwinął mi się w rulonik. Kilka razy mnie ratowali, straciłem czucie od pasa w dół. Gdy się ocknąłem, to nie chciałem żyć. Ja młody, silny, niezależny, nagle stałem się kaleką. W dodatku okazało się, że nie byłem ubezpieczony. Gdy wróciłem do domu, to chlałem na umór. Chlałem tak, żeby nie dopuścić do kaca. Żona odeszła, zabrała córeczkę i zostałem sam.
I znowu chlałem. Tak to trwało koło pięciu lat.
- Piotr, ale co wtedy czułeś?
- Uwierz Asia, że nic nie czułem. Nóg nie czułem, jak się załatwiałem nie czułem, piłem, żeby to wszystko zagłuszyć. Tak po prostu. Zawsze jakiś kumpel się znalazł do kieliszka i trawki. Po tych pięciu latach byłem wrakiem człowieka, cieniem, zostałem sam...
I wiesz, wtedy do mnie coś dotarło.
- Co?
- Miałem prawie 30 lat, uzależniony od alkoholu, jakiś prochów...Postanowiłem zawalczyć o siebie. Było mega trudno. Zajęło mi to dwa lata, ale udało mi się. W sumie SIEDEM LAT, tyle czasu zajęło mi oswojenie się z wózkiem. I powiem Ci, że odkąd pracuję z niepełnosprawnymi, to wszystkim zajmuje to około SIEDMIU LAT, aby pogodzić się z wózkiem, kalectwem.
- Nie wiedziałam, że to aż tak długo. Wiesz Piotr, ja nigdy, ale to NIGDY! SIĘ Z TYM NIE POGODZĘ. Może jestem za słaba, może niedojrzała, nie wiem...
- Aśka, dasz radę, zobaczysz. Nauczę Cię poruszać się na wózku, balansu itd. Chcesz? Nie z takimi pracowałem uparciuchami.
- Nie chcę, bo JA BĘDĘ CHODZIĆ! I JUŻ!
Przez prawie dwa miesiące Piotr próbował mnie nauczyć tego co potrafi, ale byłam tak toporna i skupiona na swoich nogach, że żadne argumenty do mnie nie przemawiały.
Piotr jest koordynatorem do spraw osób niepełnosprawnych, działa w FARe,organizuje obozy, jest mistrzem w handbike. Gdy ktoś go spotka, to nigdy by nie powiedział, że sam potrafił wyciągnąć się z takiego bagna. Jestem pełna podziwu dla tego człowieka.
I bardzo, ale to bardzo KOCHA ŻYCIE. Ot i cały Piotruś.
SIEDEM LAT? Tyle czasu? Jeżdżę na wózku półtora roku. Nie pogodziłam się do tej pory z tym. Troszkę kroczków zrobię, ale z ogromnym bólem w nogach i plecach. Pewnie, że lepiej jest jeździć na wózku, łatwiej...
Moje życie bardzo się zmieniło przez te nowotwory i kalectwo. Wszystko trzeba było przeorganizować. Skupić się głównie na ratowaniu życia, zbieraniu funduszy na nierefundowane leki i rehabilitacje. Gdzieś cichutko w kącie siedzą sobie moje marzenia. Zakurzone, niewidzialne, już sama ich nie zauważam....Bo najważniejsza ciągle jest dla mnie walka o pozostanie jak najdłużej tutaj na Ziemi, z moją rodzinką, przyjaciółmi...
Jestem już tym zmęczona, myślę, że moi najbliżsi również. Ta ciągła walka,
dosłownie o wszystko wykańcza mnie i moich najbliższych.
Czekam na decyzję niemieckich lekarzy z Charite w Berlinie, czy zakwalifikują mnie na leczenie protonami. Od kwietnia drugi nowotwór bardzo dużo urósł. Boję się, że ze względu na tak szybki rozrost nie wezmą mnie do kliniki. Wszystkie dokumenty, plany leczenia, badania zostały dostarczone dzięki uprzejmości Moniki. Kochana, tyle pomogła i nadal pomaga. I niech ktoś mi powie, że nie ma Aniołów. Są, tylko trzeba JE dostrzec
w ludziach, w zwykłych codziennych sprawach, w gestach. Trzeba patrzeć szerzej, głębiej. Na razie nie myślę co będzie, gdy nie zostanę zakwalifikowana na leczenie.
Na razie ŻYJĘ.
Na razie wierzę i ufam.



Zdjęcie1025



Zdjęcie1015

3 komentarze:

  1. Aśka.......zawsze nam się wydaje, ze wiele kłopotliwych spraw, nieszczęść, niedogodności dotyczy bliżej nieokreślonych Innych.....próbujemy stawiać sie na Ich miejscu, poczuć, ale to tak jak czytanie książki a nie bycie bohaterem książki....dopiero jak przychodzi Coś do nas ..na nas...staje sie nami.....albo my sie stajemy tym czymś.....mądry ten Piotrek..silny..waleczny....trzymaj się Go.....tak..Anioły istnieją.....własnie po to , zeby nam te skrzydła ciągle podnosić.....marzenia niech sobie jeszcze chwilke posiedzą w kąciku....miej świadomośc , ze one tam są....czekają....na razie żyj jak piszesz..walcz....wierz i ufaj.....na martwienie się zawsze jest czas.....ściskam szczerze.....

    OdpowiedzUsuń
  2. Joasiu , zawsze po przeczytaniu kolejnego Twojego wpisu głęboko się zastanawiam , co chciałabym Ci przekazać. Jesteś wspaniała w swojej walce ;świadoma , rzeczowa , panujesz nad emocjami , choć wiem ile Cię to kosztuje... Masz wyjątkową siłę !
    Opisany przez Ciebie Piotr to naprawdę godny podziwu Człowiek , ale stoczył on walkę bardziej z samym sobą . Podziwiam i szanuję .
    Ty masz jeszcze dodatkowego przeciwnika i na nim powinnaś się skupić.
    Spróbuj skorzystać z medycyny niekonwencjonalnej aby zahamować rozrost tego co się rozpanoszył. Ważne jest odkwasić organizm. Bardzo w to wierzę ....
    Wierzę ,że to może się udać , bo cel-leczenie w Berlinie jest teraz najważniejszy.
    Potem będziesz odzwyczajać się od wózka ... :)

    Niezmiennie ,wciąż sercem i myślami przy Tobie .... <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Moja kochana siostra i jej pieprzony rak i ciągła niewiadoma....

    OdpowiedzUsuń