Wczorajszy dzień był bardzo trudny i ciężki. O trzeciej rano musiałam wstać, żeby dojechać na czas do Charite. Przywitała nas w Berlinie Monia, Maik i Basia. Rozmowa
z Panią dr była bardzo trudna. Choć nie znam języka, to po minach i podniesionym tonie Maika domyśliłam się, że coś jest nie tak. W pewnym momencie przestałam słuchać, zauważyłam w oczach Moniki łzy i jak po kryjomu ociera je, spływające po policzku. Chciała to ukryć, ale ja jestem doskonały obserwator, wyłapuję każdy nawet najdrobniejszy gest, zmianę. Maik nie patrzył na mnie, tylko nerwowo rozmawiał z ta dr. Kiedy spojrzałam w oczy mojego męża, czułam to samo co On. Jet coś źle, coś nie tak. Nie chciałam, żeby zobaczył, że płaczę, odwróciłam wzrok i w duszy zaczęłam się modlić, nie o cud, nie o dobre wieści, tylko o to, żeby się nie rozryczeć.
W końcu Monia zaczęła tłumaczyć:
Nie maja protonoterapii na rdzeń, że to jakaś pomyłka. Najbliższa jest w Essen, gdzie robią na rdzenie. Maik zaczął krzyczeć, to po co te konferencje, konsultacje, to jeżdżenie taki kawał drogi. Tyle czasu zmarnowaliśmy na bezsensowną decyzję.
Dlaczego nikt nam na początku nic nie powiedział, ze nie mają na rdzeń, tylko mamili obietnicami, że będzie dobrze, ze protony pomogą, że znikną te okropne bóle w nogach. Po co te kwalifikacje, tyle nerwów. Ktoś po prostu na tym się nie zna, albo popełnił błąd. Teraz już nie wiadomo. Wiem jedno;
- NIE BĘDĘ LECZONA W CHARITE.
Ta doktorka jeszcze mówiła, że prawdopodobnie żaden ośrodek tym się nie zajmie, gdyż mój drugi nowotwór wchodzi na pierwszy i niemalże się zasklepiają. Radioterapia była robiona z marginesem na rdzeniu, dlatego też nie można przeprowadzić protonoterapii
w miejscu wcześniej naświetlanym.
Dobiła mnie ta informacja. Trochę tak w duchu pocieszam się tym, że ilu lekarzy bym nie odwiedziła, to każdy wysnuwa inna teorię. Trochę to już męczące. Choć ciągle w uszach mam słowa mojego profesora:
- Dziecko szukaj, może te protony Ci pomogą, tutaj potrzeba fizyków, aby dokładnie wszystko obliczyli.
Basia do mnie mówi, że uczepiłam się tych protonów, że mam zrezygnować i cieszyć się życiem.
- Basiu, jak? Jak mogę, kiedy ten dziad rośnie?
Doktor z Charite powiedziała, że z tymi rakami mogę żyć jakiś czas. Może i długo, ale ona nie wie.
To w jaki sposób mam z nimi żyć? Patrzeć za każdym rezonansem jak się rozrastają, jak każdego dnia zabierają mi część mojej sprawności.
Chyba tak się nie da.
Po protonach jak i po operacji mogę zostać sparaliżowana tak samo. Nikt mi niczego nie zagwarantuje. A jak nie będę miała żadnej z tych opcji, to guz będzie się rozrastał. Którą opcję wybiorę, to i tak będzie ze szkodą dla mojego organizmu. Rak to nie grypa, że weźmiesz tabletki, wyleżysz i będziesz zdrowa. To proces, który można w pewnych momentach choć na chwilę powstrzymać. Czasu niestety nie można zatrzymać a rozwój guza tak.
I ja bym tak chciałą. Zatrzymać jego rozwój. Nie mogę niestety nic nie robić i czekać, że kolejny wynik pokaże kolejne cm więcej.
A z drugiej strony, tak po cichutku modlę się o jakiś minimalny cud, może się wchłonie? Może na kolejnym badaniu rezoonansu nie będzie świecił?
Nikt nie wie co dalej, nikt...
Ale ja ciągle się nie poddaje.
Przełknęłam gorzka pigułkę zwaną PORAŻKA i GNAM DO PRZODU.
Cholera jak można tak mieszać, tak nie szanować czyjegoś cierpiącego czasu, nadziei...to przecież granda....czyli rozumiem, ze będziecie uderzać do Essen....Asiu...piszesz, ze walczysz....i walcz, cały czas walcz.....łykaj łzy goryczy i gniewu, ale myślę, ze trafisz na Coś..Kogoś..kto weźmie się solidnie za Twoje "dziady".... ściskam bardzo mocno, ale delikatnie.....
OdpowiedzUsuńZ nadzieją czekałam na wieści.
OdpowiedzUsuńZrobił się Asiu jakiś chaos wokół Twojego leczenia, ale zgadzam się,że trzeba podejmować próby...
Trudno doradzać (odpowiedzialność), ale dla Twojej psychiki (co jest bardzo ważne) , dobrze byłoby nadać temu jakiś kierunek.
Wierzyłam ,że takiego "guru " , znajdziesz dzięki reportażowi.
Wołaj ,krzycz, szukaj. Wykorzystaj wszystkie sposoby !
Nie wiem czemu , ale co do Twojej Osoby , mam jakieś dobre, pozytywne przeczucia...
Przytulam Cię <3
Niech Pani kliknie w podany niżej link. Najprawdopodobniej najskuteczniejsza i jednoczesnie najbezpieczniejsza metode walki z rakiem przeprowadza autorka bloga na swoim mezu. Jest ona zlozona bo obejmuje tez (a moze przede wszystkim) diete. Niech sie Pani ratuje! http://czasemtakjestczasemtakjest.blogspot.com/2016/03/czym-ukoic-moj-bol.html?m=1
OdpowiedzUsuńPani Michalino
OdpowiedzUsuńMój nowotwór znajduje się wewnątrz rdzenia kręgowego. Wszystko co spożywam nie przekracza bariery krew- płyn mózgowo rdzeniowy. Wiem na czym polega odżywianie bez cukru, glutenu, stosuję zamienniki w postaci ksylitolu i stewi. Ja poruszam się na wózku inwalidzkim i to bardzo trudna sprawa, żebym samodzielnie przygotowywała sobie takie posiłki.
Dziękuję za informacje i pozdrawiam.
Oj Grażynko, tak to jest, gdy w Pl najłatwiej człowiekowi wcisnąć w rękę skierowanie do hospicjum, a tym samym zamknąć drogę do leczenia.
OdpowiedzUsuńTen program to tzw, ściema. Kontaktowałam się z Panem profesorem z nagrania, ale do dnia dzisiejszego żadnej odpowiedzi. Przykro mi z tego powodu.
Wiesz Grażynko, mnóstwo ludzi pisze do mnie, że dieta, bez cukru, bez glutenu itd. Że to pomoże mi wyleczyć mojego raka. Ale trudno mi tak wszystkim ciągle odpisywać, że rak jest wewnątrz rdzenia, że tam nie dociera żadna dieta. Bo to w płynie rdzeniowym. Tylko morfina i niektóre leki tą barierę przekraczają, lecz w niewielkiej ilości.
Grażynko, ja naprawdę nie wiem co dalej, jak dalej... Jednak myślę, że zrobię tak, jak Szef będzie mnie prowadził...
Ewuniu,
OdpowiedzUsuńCzasami wydaje mi się, że jestem jak dziecko w ciemności- żadnego światełka, żadnej pomocnej ręki...Ale czasami przychodzi ktoś, otwiera drzwi, włącza światło i widzę rozwiązanie.
Tylko to czekanie Ewuniu...
Dobija mnie ...
nie da rady przyzwyczaić się do czekania na diagnozę, no nie da rady!!!
Rozumiem. Ale myślę że dobra dieta pomogła by wzmocnić układ immunologiczny a wtedy organizm mógłby lepiej sam powalczyć. Oczywiście Pani ma na temat swojego nowotworu nieporównywalnie większe pojęcie niż ja. Ciocia mogą miała niedawno Giza na żołądku i sama go sobie wyleczyla sodą. Wiem jak niedorzeczne to brzmi ale to prawda i coraz więcej się słyszy jak to się ludzie sami leczą skutecznie. Ale Pani nowotwór jest rzeczywiście specyficzny. Prosze Boga żeby się Pani udało, bez względu na sposób.
OdpowiedzUsuń