wtorek, 8 listopada 2016

MOJE ŚWIADECTWO

W lutym 2015 r rozpoznano u mnie nowotwór wewnątrz rdzenia. Rozlany. Bardzo długo lekarze nie mogli go rozpoznać, gdyż był nietypowy i tylko występujący u dzieci. Kiedy odebrał mi zdolność poruszania się, szukałam pomocy w Bydgoszczy, Katowicach i we Wrocławiu u najlepszych profesorów specjalizujących się w rdzeniach.
Szybko postępował, zabierał mi już ręce i oddech...
Mama poprosiła księdza Piotra, aby przyszedł pomodlić się ze mną. Byłam wściekła na nią, że zamiast pomóc mi dostać się do lekarza, ona nasyła na mnie księdza. Jakoś niespecjalnie chciałam z nim rozmawiać, a tym bardziej modlić się, chociaż zawsze byłam katoliczka, chodziłam do kościoła i wychowywałam dzieci w wierze.
Na początku naszej rozmowy miałam ogromny żal do Boga, że dał mi takie raczysko, które w szybkim tempie robi ze mnie kalekę. Płakałam... Leżałam na łóżku i taki żal ściskał mi serce, że myślałam, że zaraz wyskoczy mi z klatki piersiowej. Ksiądz usiadł przy ławie. Wstał i zaczął się modlić. Pierwszy raz byłam w takiej sytuacji, że patrząc na stojącego księdza ja nie mogłam podnieść się z łóżka. Leżałam i szlochałam. Im ksiądz głośniej się modlił, tym ja mocniej szlochałam.
Słyszałam jak zaczął odprawiać modlitwę po polsku- Ojcze Nasz, Zdrowaś Maryjo...Później wydawało mi się, że po łacinie, rozpoznałam język włoski, anielski, rosyjski...
I mnóstwo innych, sama już nie wiedziałam w jakich językach odprawiana jest modlitwa.
Mój szloch i płacz były bardzo głośne...Leżałam i zaczynałam słuchać tej modlitwy, zaczynałam się powoli uspokajać i przyszedł...JEZUS...
Usiadł na pufie i popatrzył na mnie...
Tak bardzo chciałam wstać, dotknąć, przytulić się, ale byłam taka słaba...
Jego spojrzenie było takie ojcowskie, patrzył na mnie tymi wielkimi brązowo ciemnymi oczami pełnymi miłości. Miał lekko przystrzyżone czarne włosy. Szata a raczej alba, jak lektorzy noszą w kościele. Bieluteńka, chyba w pasie związana, siedział, to nie widziałam, ale było odcięcie w pasie. Ręce położył na kolanach. Był większy niż mi się wydawało, aniżeli pokazywały obrazki, taki postawny, a ta pufa wydawała mi się taka malutka. Zerknęłam tylko na księdza Piotra, czy On też widzi Jezusa, ale ksiądz nadal modlił się językami, nie widział, miał zamknięte oczy.
W myślach zaczęłam mówić
- Panie Jezu, dlaczego?
Patrzył ciągle na mnie oczami pełnymi miłości. Powiedział trzy krótkie zdania. Ale tak, ze ich nie wypowiadał słowami, a ja je słyszałam:
- NIE BÓJ SIĘ...
- JESTEM Z TOBĄ...
- POMOGĘ CI...
Trzy krótkie zdania, a tak wielki przekaz. Wyciągnął swoją dłoń i odszedł.

Nawet nie wiem, kiedy przestałam szlochać i uspokoiłam się na tyle, aby zorientować się, że ksiądz Piotr modli się znowu po polsku.
- Proszę księdza, widział ksiądz Jezusa?
- ?
- No jak ksiądz modlił się językami, to Jezus tu przyszedł.
- Ale ja nie modliłem się językami, przynajmniej sobie tego nie przypominam. A czy coś Ci powiedział?
- Tak proszę księdza.
Opowiedziałam co widziałam i jakie to było dla mnie przeżycie.
I wiem też, że jak powiem to ludziom, to nie uwierzą. Pomyślą, że zwariowałam, albo, że zmyślam. Ale ja wiem, że Jezus był przy mnie, kiedy naprawdę wątpiłam, kiedy Go bardzo potrzebowałam. Kiedy wszystko nie miało sensu.
Moja mama zrobiła dla mnie najważniejszą rzecz, jaką można zrobić dla swojego dziecka, zadbała o moją duszę.
Spojrzenie Jezusa - mam je niemalże każdego dnia przed swoimi oczami. Chciałam bardzo wstać, dotknąć, ale sił nie miałam i ciągle leżałam.
W tamtym czasie tak bardzo potrzebowałam tych słów. Powtarzałam je ciągle jak mantrę.
I wtedy dzięki mojej Laurce udało mi się dostać na Borowską na operację ratującą życie. Profesor Jarmundowicz dawał zaledwie 5%, że się uda, że przeżyję. Ale ja wiedziała, że będzie dobrze, bo Jezus mi powiedział.


Operację zaplanowano na czwartek. A w środę przyjechała do mnie cała rodzina, żeby się pożegnać... Napisałam do wszystkich listy, było trudno...
Poprosiłam siostrę, żeby zawiozła mnie do kaplicy, bo chciałam się pomodlić. To było przed 15.00. Tak przez przypadek przed kaplicą spotkałyśmy księdza. Poprosiłam
o sakrament Namaszczenia Chorych.
Łaska i wielki spokój na mnie spłynął podczas modlitwy. Tak, jakby z rąk tego księdza ciepło lało mi się na głowę. Razem z siostrą zaczęłyśmy płakać. Płakać i modlić się
o powodzenie operacji.

W kapliczce nie było nikogo, choć zbliżała się Godzina Miłosierdzia. Zaczęłyśmy odmawiać Koronkę, Laurka na głos, ja ciszej, bo byłam cała zasmarkana i ciągle mi łzy leciały. I nad Ołtarzem zobaczyłam dwie dłonie złożone do pacierza.
- Laurka, widzisz te dłonie?
- Nie, jakie dłonie?
- No te, nad Ołtarzem.
- Nie widziałam Asia, ale myślę, że to dobry znak, że Pan Bóg nad Tobą czuwa, że wszystko się uda.
- Asia, z racji tego, że masz raka i nie chodzisz, powinnaś na czas choroby obrać sobie Świętego, do którego będziesz się modliła i który będzie się Tobą opiekować. Ja myślę, że to mógłby być Święty Peregryn. Mam dla Ciebie nawet modlitwę, wydrukowałam Ci, żebyś mogła się do Niego pomodlić.
- Ale ja pierwszy raz słyszę o Peregrynie.
- Dobrze siostra, odmówimy Litanie i modlitwę do Naszego Patrona.
Kiedy tak modliłyśmy się na głos, przyszli inni ludzie, szukający Jezusa, modlący się. Wspólnie na głos w tej małej kapliczce zaufaliśmy Jezusowi. Głośno, wyraźnie i sercem pełnym nadziei.

A ja wiedziałam, czułam, że będzie dobrze...

Późnym wieczorem przyszedł do mnie profesor i anestezjolog. Zapytał się, czy się boję?
- Nie profesorze, bo Jezus mi powiedział, że mi pomoże i że jest ze mną.
- Masz rację dziecko, wszystko w rękach Boga.
Aż chyba pokochałam tego mojego profesorka, że On też wierzy w Boga, że nie przepisuje sobie sukcesów, tylko Jezusowi.


Moja operacja trwała 12 godzin. Rodzina dzielnie trwała pod salą operacyjną tak długo, czekając na mnie.
Pamiętam mojego dr Fortunę, jak w czapeczce w gąski próbował żartować i usypiał mnie.
A później obudziłam się ... w NIEBIE... Tak to było Niebo.
Byłam zgięta w pół i dotykałam swoje gołe stopy, które stały na soczysto zielonej trawie
i stokrotkach. Były wszędzie. Wyprostowałam się i czułam... Czułam jak dotykam moje nogi, brzuch, czułam każdy dotyk. Naprawdę miałam czucie w nogach i sama stałam. Przy moich stopach była piłka, nie wiem dlaczego, ale ominęłam ja i zaczęłam biec. Czułam się taka szczęśliwa, śmiałam się, moje nogi biegały, jak dawniej, nic mnie nie bolało, sama oddychałam...
Boże, ja jestem w Niebie? Ależ tutaj pięknie, nigdy nie widziałam takich kolorów, było coś w rodzaju chmur, nieba nad moją głową, wysoko, w oddali widziałam wielkie jezioro, bardo chciałam do niego dobiec.
Biegłam, tak ciągle biegłam po tej zielonej trawie i stokrotkach... Już miałam dotknąć, już prawie miałam na wyciągnięcie ręki to jezioro... i taki głos, jakby z tuby mnie wołał:
- Pani Konkel, budzimy się... Pani Joanno...
- Ale ja nie chcę, co jest...Boże, nieeee...
Ból... okropny ból w plecach, rura w gardle, miliony kabelków, wężyków. Nie czułam już swoich nóg, ciała też nie czułam, tylko jeden wielki, potworny ból..
Nie mogłam nic powiedzieć, bo rura w gardle wszystko blokowała.
Tak bardzo chciałam znowu usnąć, znowu się znaleźć w Niebie. A oni mnie ciągle budzili i budzili i mnie wkurzali tym gadaniem, że nie mogę spać...
- No, dobrze, że już Pani się wybudziła, bo było już nieciekawie, martwiliśmy się.
Ale po co oni się martwili. Mi tam było dobrze, tam była szczęśliwa, tam oddychałam pełną piersią, tam czułam, że żyję... Naprawdę, nie wiedziałam wtedy o co chodzi.

Długo dochodziłam do siebie. Do świadomości, że już nigdy nie stanę na własnych nogach, że już zawsze będę jeździła na wózku, że nie będę samodzielna, tylko zależna od innych osób. W sumie to trwa do tej pory.
Morfina podawana po operacji i inne prochy pozwalały mi odpłynąć i nie myśleć
o świecie. Ja, osoba niemalże biegnąca przez życie...nagle niepełnosprawna
z cewnikiem...na prochach, z dwoma rakami...
Krzyś zawsze do mnie mówił:
- Zwolnij, bo nie nadążam za Tobą, musisz wszędzie tak biegać...

Gdy opowiadam rodzinie i przyjaciołom o moim spotkaniu z Jezusem i o Niebie, zawsze jest tysiąc pytań.
Tak- byłam w Niebie, spotkałam Jezusa. To odmieniło moje życie, i nie tylko moje...

Chciałam podzielić się moim świadectwem, które w sercu długo nosiłam.
Stąd moja siła, od Jezusa mam wiarę, zaufanie... Szef pokazał mi Niebo, może jakiś skrawek Nieba, do którego wszyscy dążymy. Choć byłam tam chwilkę, na Ziemi minęło 12 godzin. W Niebie nie istnieje czas, dziwne to dla człowieka, ale tak jest. Jedna mała chwilka trwała pół doby.
I nie był to sen, bo profesorek powiedział, że ludzie podczas narkozy nie śnią, a nawet gdyby to później nie pamiętają. Ja otrzymałam tą łaskę...
Zawsze pozostaje jakieś niedopowiedzenie, jakiś żal...dlaczego Ja?...Dlaczego...

Lecz ufam, że ma to jakiś cel, że Szef jednak wie...On wie...Gdyby nie wiedział, to nie przyszedł by do mnie...



To modlitwa do Świętego Peregryna. ( Patron chorych na raka).

















Panie Jezu, staję przed Tobą taki jaki jestem. Przepraszam za moje grzechy, żałuję za nie,proszę przebacz mi.
W Twoje Imię przebaczam wszystkim cokolwiek uczynili przeciwko mnie. Wyrzekam się szatana, złych duchów i ich dzieł. Oddaję się Tobie Panie Jezu całkowicie teraz i na wieki.Zapraszam Cię do mojego życia, przyjmuję Cię jako mojego Pana, Boga i Odkupiciela. Uzdrów mnie, odmień mnie, wzmocnij na ciele, duszy
i umyśle.Przybądź Panie Jezu, osłoń mnie Najdroższą Krwią Twoją i napełnij Swoim Duchem Świętym. Kocham Ciebie Panie Jezu. Dzięki Ci składam. Pragnę podążać za Tobą każdego dnia w moim życiu. Amen. Maryjo Matko moja, Królowo Pokoju, Święty Peregrynie Patronie chorych na raka, Wszyscy Aniołowie i Święci, proszę przyjdzie mi ku pomocy....












Sw Peregryn

6 komentarzy:

  1. Zazdroszczę Pani tej magicznej siły. Pani Świadectwo przeszywa duszę człowieka...Myślę o Pani codziennie...Zabrała Pani cząstkę mojego serca...Mam nadzieję,że zamieni się w Anioła Stróża.

    OdpowiedzUsuń
  2. Joasiu.....po tym co przeczytałam, wiem że przeżyłaś Coś cudownego, ważnego, Coś, co pozwoli Ci patrzeć inaczej na siebie swoją chorobę i Resztę Świata....jestem przekonana, ze został Ci odebrany paniczny lęk a dana łaska trwania.......łączę się z Tobą w modlitwie...ufności i spokoju....

    OdpowiedzUsuń
  3. Asiu, póżnym wieczorem staram się oszczędzać sobie jakichkolwiek emocji.Boje się kolejnej bezsennej nocy , ale Twoje wpisy są dla mnie takie ważne.Z zapartym tchem przeczytałam.
    Czekałam na niego właściwie.

    Ten blask w Twoich oczach teraz już rozumiem.
    Jesteś wyjątkowa i wszystko się może zdarzyć ...
    Twoje Świadectwo jest piękne i daje nadzieję -mi też ...


    Odpowiedż na pytanie "dlaczego" otrzymałam , czytając wspaniałą książkę Ewy Woydyłło "Bo jesteś człowiekiem". Tytuł jest właśnie odpowiedzią...
    Osobiście nie zadaję już tego pytania.

    Przytulam Cię mocno <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję Pani Marto, Anioł Stróż jest ciągle przy Pani. Nawet, gdy Pani o Nim nie myśli, nie modli się. On cierpliwie czeka i kocha...

    OdpowiedzUsuń
  5. Ewuniu, masz rację, już nie mam takiego strachu...
    Jak każdy człowiek zmagam się z życiem, z chorobą...Czasami jest bardzo ciężko, a ból odbiera zdolność myślenia...Ale ja ciągle ufam...ciągle wierzę...

    OdpowiedzUsuń
  6. Kochana Grażynko, ja wiem...Wiem dlaczego...
    Ukochuje bardzo mocno Ciebie...Wiesz dlaczego...<3

    OdpowiedzUsuń