Najgorsze są wymioty. Rano, południe, czy późny wieczór. Brzuch zaczyna nagle mierźwić
i wymiotuję. Pół roku już to trwa. Schudłam przez to bardzo. Jak planuję co będę jadła, to koniecznie musi być lekko strawne i gotowane. Prawie zapomniałam jak smakuje normalne jedzenie. Krzysiu, albo Tomasz muszą specjalnie dla mnie coś ugotować, bo żołądek nic nie przyjmuje.
Nie pomagają leki na wymioty, nic a nic.
Ból głowy i nerwobóle paraliżują mnie okropnie. Do bólu nóg, pleców i żeber chyba się przyzwyczaiłam, jak można to tak nazwać.
Rezonans głowy na początku marca, bo się w naszym szpitalu popsuł. Tak bardzo martwię się, żeby to nie było od tego guza w głowie. Tak mocno bym chciała, żeby to było od tej chemii, którą teraz przyjmuję. Chemię jakoś zniosę, poradzę sobie, a z guzem mózgu już nie dam rady, za słaba jestem.
Luty 2020
Sześć lat temu zachorowałam, a dopiero po roku otrzymałam pełną diagnozę.
Ependymoma , czyli wyściółczak wewnątrz rdzenia, na całej jego długości.
Tyle czasu już dostałam od życia.
Choć czuję, że choroba postępuje, bo bardzo słabnę i ten przerzut w głowie, to ciągle walczę.
Ktoś pisze:
- Walcz!
A przecież robię to od sześciu lat.
Jest ciężko, nie powiem, że dobrze, bo dobrze nie jest. Są dni, kiedy nie mam siły wstać z łóżka, otworzenie oczu jest tak bolesne, jakby ktoś buchał w nie ogniem. Każdy dotyk wtedy boli, nawet zmiana pampersów.
Ale też są dobre dni. Ciśnienie dobre, ból, jakby mniejszy. Wtedy Krzyś sadza mnie na łóżku i mam normalne życie.
Kiedyś normalnością było dla mnie, że wstaję z łóżka, myję się, mogę sama wyjść na dwór, na zakupy, do pracy...
Teraz normalnością jest, gdy siedzę w miarę sama na łóżku, kiedy Krzyś sprowadzi mnie na wózku po schodach na dwór, kiedy słonko ogrzeje mi policzki i poczuje wiatr na twarzy. Taka moja namiastka normalności.
- Nowotwór masz już na całe życie. Nie pozbędziesz się go...
Możesz go uspać, zaleczyć, wyciąć kawałek, spalić cząstkę...ale będzie z Tobą już na zawsze...
Z niepełnosprawnością na wózku można żyć, można długo z tym żyć. Znam osoby, co prawie trzydzieści lat jeżdżą na wózku i można powiedzieć, że są szczęśliwe i zdrowe w pewnym sensie.
A walka z nowotworem zawsze jest nieprzewidywalna. Co u jednego się sprawdza, u drugiego może być zabójcze.
Kiedyś ktoś napisał do mnie:
- Z czego tak się cieszysz kobieto?
- Ano z tego, że to właśnie ja zachorowałam. Nie moje dzieci, czy mąż, tylko ja.
I cieszę się, że przed chorobą miałam dobre życie. Byłam zdrowa, mogłam biegać, chodzić, urodzić
i podchować dzieci. Być porostu szczęśliwa.
Życie przed chorobą było inne, jakże różne od tego teraz...
Mimo wszystko dziękuję Bogu za każdy dany mi dzień.
Asiu, jesteś dzielną kobietą. Masz wrażliwe piękne wnętrze i duszę.Życzę Ci siły, nadziei, jak najspokojniejszych dni. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńMariolciu, pozdrawiam Ciebie serdecznie i cała Twoja rodzinę.
OdpowiedzUsuńDziękuję za słowa wsparcia.
Miło mi, że jesteś ze mną i mnie wspierasz.