Rok wcześniej planowałam, dekorowałam, zapraszałam w myślach swoje urodziny a teraz…
Teraz z ledwością siedzę na wózku i czekam od rana na rodzinę ze łzami w oczach. No tak, wiedziałam, że pierwszy przyjedzie Krzysiu z dziećmi. Byłam twarda, nie dałam się smutkowi.
W końcu to moja najukochańsza rodzina, moi najbliżsi. Przywieźli prezenty. Za chwilkę siostra wpadła jak burza z Szymonem, Sarką, Patką. Jak się za nimi stęskniłam. Przywieźli prezenty, udekorowali salę balonami, serpentynami, nawet mój wózek miał przyczepione baloniki na rączkach, kołach, wszędzie było pełno kolorowej serpentyny. Ogromny tort wystarczył dla wszystkich. Patrzę, a tu moi rodzice i teście wchodzą do maleńkiego pokoiku.
- Matko, ale Was dużo.
Dobrze, że moja sąsiadka wyszła na przepustkę, bo było wolne łóżko do siedzenia.
Już prawie zjedliśmy tort, a tu wchodzi Justyna z Arkiem i dzieciaczkami: Iga, Hania, Eryk
i Dawidek. Myślałam, że dech mi odebrało. I kolejny tort.
- Hurra, tyle dzieci, tyle radości.
Radość przeogromna, bo byli wszyscy, których kocham i na których mi bardzo zależy.
Gdy przyszło do zdmuchnięcia świeczek, płakałam. Tak mi było przykro, tak dusza bolała, łzy poleciały po policzkach…
- Ciociu, dlaczego płaczesz w swoje urodziny?
- Patunia, bo ciocia jest z jednej strony bardzo szczęśliwa, a z drugiej jest mi bardzo smutno.
- A dlaczego jest Ci smutno w Twoje urodziny ciociu? Powinnaś się cieszyć,
Och te moje rezolutne siostrzenice. Jak wytłumaczyć maluchom, że boli, że wózek, że rak, że kalectwo… No jak?
Na dworze piękna wiosna, kwitły magnolie, słoneczko uśmiechało się pełnymi promieniami, a ja?
Ja na zewnątrz uśmiech i radość a w środku walka ze łzami, aby nie wypłynęły na zewnątrz, aby się tam udusiły. Udało się. Jak cała rodzina wyjechała, to mogłam wieczorem im pozwolić wypłynąć. Całą noc przeleżałam i myślałam. Znowu te myśli, trudne do opanowania łzy i ból gdzieś w okolicy serca. Ale dla rodziny byłam twarda, cieszyłam się, to najważniejsze.
W niedzielę w kapliczce na mszy, którą znajomi zamówili na moje urodziny podszedł do mnie zakonnik.
- Siostra ma dwóch Aniołów.
- Ja?
Zapytałam zdziwiona, bo nie słyszałam, kiedy zakonnik do mnie podszedł.
- Tak. I powinna siostra pomodlić się do nich.
- Ale nikt nie ma dwóch Aniołów proszę księdza. Skąd ksiądz to wie?
- No właśnie. Widzę Ich. Musisz być wyjątkowa dla Boga.
- Ciekawe. Ciekawe, że akurat ja. Cierpię, ciągle płaczę, a ksiądz mi takie rzeczy mówi.
- Uwierz dziecko.
Rozpoczęła się msza. Skąd ksiądz może takie rzeczy wiedzieć. Mówią na oddziale, że zakonnik jest wyjątkowy, że widzi rzeczy, których człowiek nie potrafi dojrzeć. Ale gdzie ja? Walczę ze sobą, swoimi słabościami, kalectwem, rakiem, niepełnosprawnością a On wyskakuje mi z takimi tekstami.
Po mojej urodzinowej mszy czułam się lepiej, jakby ktoś ciężar mi z serca ściągnął, wyrzucił, tak, jakby moja dusza na nowo się zaczynała odradzać. Było mi dobrze, zaczęłam się uśmiechać, zauważać wiosnę, ludzi… Chyba coś się we mnie zaczynało zmieniać.

