Myślenie nie pomagało. Musiałam zebrać się cała w sobie i zacząć ruszać ręce. Jak przyjeżdżał ktoś do mnie w odwiedziny, to czynnie ruszał moimi rękoma i nogami. Czasami było to 2-3 godziny dziennie. Sporo. Ale dość szybko zaczęłam mieć pierwsze pozytywne objawy. Rączki szybciutko mi wracały. Pomogły modlitwy wszystkich kochanych osób. Znowu mogłam uczesać się, poczochrać głowy dzieciaczkom i przytulic się do męża. Dotyk- jak ważny w naszym życiu, doceniłam go, gdy ponownie zaczął mi wracać. Wtedy po raz pierwszy postanowiłam, że będę walczyła o swoje zdrowie. Postanowiłam wyszarpać z niego jak najwięcej swojej sprawności, pomimo nowotworu
i niepełnosprawności rozpoczęłam wyścig z czasem.
Niestety nie odbyło się bez dodatkowych komplikacji. Zaczęło się banalnie, od gorączki. Źle się czułam, przestałam kontaktować. Początki sepsy. Lekarzom w samą porę udało się ją opanować. Gdy już odzyskałam świadomość, okazało się, że mam grzybicę przełyku, aż wyszła mi przez usta. Kolejne dłuższe leczenie. Już prawie uporałam się z grzybami, to pielęgniarka źle podłączyła mi kroplówkę. Moje żyły były już wszędzie popękane, więc wbiła się w górną część dłoni. Miałam zaburzone czucie w rękach, więc nie poczułam, że kroplówka nie szła w żyłę, tylko w tkanki calusieńką noc.
- Boże, pomocy!!!
Rano myślałam, że umieram. Wydzierałam się na cały oddział.
Cała ręka opuchnięta, wyglądała jakby za chwilę miała wybuchnąć i skóra tak napięta jak balon. Przyszła nafochana pani, i powiedziała, że mam się nie wydzierać, bo tu leżą chorzy ludzie.
- Trzeba czekać, samo się wchłonie.
Tylko tyle mi powiedziała i wyszła. Ale jak? Co? Kiedy niby? Żadnego przepraszam, nic. Pożaliłam się na obchodzie. Kazali napisać skargę. Ale jak? Nie mogłam utrzymać długopisu w rękach.
Zapomnieli mi przez całą dobę spuścić cewnik. Może on zebrać nieco więcej jak dwa litry.
W nocy napełnił się cały i mocz zaczął się cofać. Dostałam zakażenia dróg moczowych. Ból
i szczypanie było niemiłosierne. Myślałam, że mnie rozsadzi od środka. Ale dzięki prof udało się opanować zakażenie.
Na każdym oddziale zdarzają się te lepsze i gorsze pielęgniarki. Na nocną zmianę chyba specjalnie dawali te gorsze. Po odstawieniu morfiny miałam słabsze dni, tzw. detox. Codziennie czekałam aż rano przyjdzie córka, albo panie pomoce medyczne, które mi pomogą. To było najgorsze. Choć Pani Oddziałowa była bardzo dobrą kobietą. Dużo mi pomogła w tamtym czasie. Jestem jej wdzięczna i myślę, że nawet traktowała mnie jak córkę.
Miła pani przyszła ściągnąć mi szwy z pleców i z całego lewego uda. Nawet nie bolało, tylko dwa podwinęły się pod skórą, że trzeba było ponacinać skórę, żeby się do nich dostać. Piekło.
Na koniec marca zakwalifikowali mnie do ZORN na Poświęckiej. Trochę się bałam opuszczać znajome miejsc, w którym czułam się w miarę dobrze, mimo niedogodności. Nie wiedziałam co tam się znajduje, jak będą mnie traktować, czy mogą mi w jakiś sposób pomóc?
Byłam osobą leżąca, wiozła mnie karetka i nic nie mogłam tam dojrzeć oprócz sufitu. Bałam się, bardzo. Choć mąż jechał zaraz za mną, to całą drogę płakałam z niemocy. Byłam przywiązana do noszy i jechaliśmy półtorej godziny. Wydawało mi się, że to wieczność. Gdy panowie wyciągali mnie z karetki, to wyśliznęły im się te nosze z rąk, były nie zabezpieczone i runęłam na tych noszach na ziemię. Szok! Ból głowy i szybka myśl- nie przeżyję! Żadnego przepraszam ani przykro nam. Nic! Dobiegł do mnie Krzysiu, widział to wszystko,
z przerażeniem w oczach niemalże zaczął ich wyzywać od morderców. Nie mogłam wydusić słowa z siebie.
Trafiłam na oddział ZORN.
I pytają mnie dlaczego nie chcę zgłosić się do lekarza mimo, że miałem ostatnio wypadek w domu i nie mogę wstawać... Właśnie dlatego, ale to chyba rozumie tylko osoba mająca z nimi wątpliwą przyjemność. Faktycznie, zdarzają się ci lepsi, ale niektórych... A, sam swego czasu trochę się nacierpiałem. O ile początkowo leżałem spokojnie, bo zwyczajnie nie miałem siły, z czasem moje bluzgi było słychać na całym oddziale i chyba cieszyli się, że jestem leżący, bo bym rozniósł - cierpienie robi swoje, a nie zawsze człowiek ma siłę, prawda? Mojego nie sposób porównać z Twoim, to zupełnie inna historia, jednak... No cóż, kiedy zacząłem bluzgać najwymyślniej jak potrafię, a trochę tego znam, lekarz oznajmił, że będę żył. : )) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńTrochę się uśmiechnęłam jakTwoja opinię przeczytałam. I tutaj masz rację, czasami trzeba zbluzgac, żeby nas usłyszeli, żeby pomogli. Chyba brakowało mi odwagi, ale pewnie teraz też bym darla się o pomoc i klnela.
OdpowiedzUsuńTeraz ćwiczę z Marcinem, który opwiadal, jak to jest w Holandii, po wypadku traktowli go jak księcia, chodzili obok niego, podawali wszystko, czego zapragnal, klimatyzacja w pokojach, basen w piwnicach szpitala. Rehabilitacja na wysokim poziomie. Aż mu zazdroscilam. No cóż, ja walczyłam o zmianę pampersa i spuszczenie cewnika, a on oplywal w luksusach. I kto szybciej dojdzie do zdrowia?