piątek, 18 marca 2016

POŚWIĘTNE

Zawieźli mnie do pokoju, dr zbadała, kazała opowiedzieć w skrócie skąd mam tego nowotwora i jak się czuję. Bez sensu. Ledwo żyłam, a ona mi takie pytania zadaje. Jak mnie Krzysiu rozpakował, to musiał wracać do domu i zostałam sama…
Na łóżku obok leżała doktorka po chorobie immunologicznej. Zaprzyjaźniliśmy się. Ona była chodząca, a ja wyłam z bólu. W piątek miałam mieć pierwszą prawdziwą rehabilitację. Z jednej strony ciekawość, a z drugiej strach, że sobie nie poradzę. Ciężko było zasnąć. W nocy kilka razy wołałam pielęgniarkę, prosiłam o zmianę pampersów, cewnika. Matko, jak ta nocka się ciągnęła, nie mogłam w ogóle spać.
Rano przywieźli dźwig i przerzucili mnie na kozetkę, na leżąco zawieźli na salkę.
- Witaj Asik, jestem pani Magda i będę Twoją fizjoterapeutka.
- Dzień dobry pani Magdo, tak się boję.
- Nie martw się dziecko kochane, już ja Ciebie postawię na nogi.
- No ciekawe jak?
- Asik, musisz mocno się starać, dużo ćwiczyć i ciągle myśleć o ruchu kończyn. Rozumiesz? Musisz ze mną współpracować i najpierw przystosujemy Cię do wózka, żebyś mogła samodzielnie się na nim poruszać. Nauczę Cię wszystkiego, co może przydać się w życiu oso dla osoby niepełnosprawnej.
Popłakałam się. A więc to tak jest, po to dali mnie tutaj, żeby zrobić ze mnie kalekę, żebym do końca życia jeździła na wózku inwalidzkim. Panie Boże, ale dlaczego?
Zebrałam myśli, wytarłam łzy i zaczęłam swoja pierwszą prawdziwą rehabilitację. Odważniki, kijki i ćwiczenia głównie rąk, aby je wzmocnić, aby były silne, żeby udźwignęły moje wielkie i bezwładne ciało. Po półtorej godziny odwieźli mnie na salę. Zmęczona usnęłam. Obiadek, kolacja i spać. I tak mijały kolejne ciężkie dni ćwiczeń. Poznałam innych, jeżdżących na wózkach, pogodzonych ze swoim losem.
- Piotrusiu, a dlaczego Ty tutaj przyjeżdżasz?
- No wiesz Aśka, spastyka, przykurcze, ból w kolanach i lędźwiach. Ja tutaj do Pani Oli, bo świetna jest do przykurczy.
- Aha, a skoro tutaj tak często przyjeżdżasz, to moja Pani Magda w czym jest dobra?
- W urazach rdzenia.
- O, to coś dla mnie.
- Młoda, nie oczekuj cudów, nikt po takim urazie nie chodzi i póki co nie będzie chodził. Nawet nie masz co się łudzić. Medycyna nie znalazła lekarstwa na odbudowę rdzenia a sam się nie regeneruje.
- Naprawdę? Nie wierzę Tobie!
Znowu się popłakałam, jejku, dlaczego nikt mi tego nie powiedział. Poprosiłam doktorkę o rozmowę. Kobieta wytłumaczyła mi to dokładnie tak samo, jak to opisał Piotruś.
- Pani doktor, ale ja będę chodziła?! Prawda? Będę!
- Tego nikt nie może zagwarantować. Czasami trwa to rok, albo dłużej. Neurologia jest tak skomplikowana i nigdy nie można przewidzieć, jak będzie u danej osoby to przebiegało. Wszystko mieści się w głowie kochane dziecko. Musisz myśleć o połączeniach biegnących z głowy do nóg, może znajdą inną drogę i nóżki się ruszą. Potrzeba dużo czasu i jeszcze więcej rehabilitacji. Ale najważniejsze Asiu, żebyś w to uwierzyła.
- Pani dr ale jak uwierzyć, skoro ja nawet nie siedzę?
- Dziecko, czas… Potrzeba dużo czasu, już Ci mówiłam.
I wyszła. Zostałam sama ze swoimi myślami.

2 komentarze:

  1. Na Poświęckiej była wiosna, kwitły akacje i miałaś siostrzyczko super 40 stkę.
    Było nawet wesoło, chichrałysmy się co nie miara. A pamiętasz pizze, koty, pierwsze słońce, zieleń trawy.....hehe i MC Donald ;)
    Wtedy pierwszy raz chciałaś mi pokazać, że umiesz stać o kulach.....lecz się nie udało.....Dzieki Bogu, że Szymo Cię złapał bo sama nie wiem jak to by się skończyło.....ech tyle wrażeń.
    Moja dzielna siostrzyczka ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja to wszystko pamiętam, pierwsze dni wiosny dodały mi otuchy do dalszej walki. Gdyby nie Szymon, to rąbłabym jak długa. Jeszcze do tego dojdę w kolejnym wpisie. Moja 40... Echh

    OdpowiedzUsuń