5 marca 2015 roku godz. 6.30 dostałam tabletkę pod język i zawieźli mnie na blok operacyjny. Zbyt wcześnie, żeby zobaczyć się z rodziną. Dojechali później, na 7.00, bo taki był plan. Leżąc na łóżku patrzyłam na lampy i każda z nich była moim najpiękniejszym wspomnieniem z mojego życia. Dojechaliśmy. Sala mnie przeraziła, jakby cała z aluminium i mnóstwo komputerów, sztucznych ramion. Anestezjolog miał śmieszna czapeczkę w gąski. Zapytał o imię, nazwisko, żebym się nie martwiła, że będzie czuwał nad moim serduchem, podał w żyłę lekarstwo i zasnęłam.
Zasnęłam na 12 długich godzin. Miałam piękny sen, czyste barwy, jakby nie moimi oczami patrzyłam. I nagle głos, wołał mnie abym się przebudziła, otworzyła oczy. Byłam bardzo zmęczona, powieki nie chciały iść do góry, próbowałam ale one ciągle były ściśnięte i znowu usnęłam. Poczułam na twarzy czyjąś dłoń, ktoś znowu mnie budził, no ludzie, dajcie mi spać, nie mam siły otworzyć tych oczu!
Obudziłam się. Ciemny pokój, nic nie mogłam powiedzieć, nic nie czułam. Chciałam zawołać ale miałam coś w gardle, jakąś rurę, która mnie uwierała. Czyli przeżyłam, obudziłam się ale coś jest nie tak, bo oni mnie nie słyszą, może to przez ta rurę?
- Pani Joanno, teraz postaram się wyciągnąć rurkę przy wydechu.
Pokiwałam głową, że zrozumiałam. Och, jakie to było okropne i tak dzwoniło po zębach, jak pielęgniarka ją wyciągała, ta rura to chyba końca nie miała. A za chwilę zwymiotowałam, to było okropne, było mi niedobrze i ciągle wymiotowałam.
- Jest Pani na sali wybudzeń, za dwie godziny odwieziemy Panią na górę.
- Ale ja…
Nie mogłam nic powiedzieć, nic. Głos uwiązł mi w gardle. Nawet ja siebie nie słyszałam, choć miałam tysiąc pytań.
- Panie Boże, jak przetrwam te dwie godziny, to będę żyła?
Chyba znowu usnęłam, bo pielęgniarka wydzierała się na mnie, że mam nie spać ani oczu zamykać. Ale dlaczego? Przecież taka jestem zmęczona…
- Za drzwiami czeka Pani mąż i siostra. Mówią, że kochają Panią i czekają.
Myślę sobie, że to dobrze, szkoda, że nie wiem, która godzina, ona i tak mnie nie usłyszy. Czyli ile mam tutaj jeszcze leżeć? Ale dlaczego nic nie czuję? I dlaczego ręce nie mogę podnieść, żeby się podrapać? Co się stało? Dlaczego nikt nic nie mówi?
No i w końcu zawieźli mnie na górę. Po drodze mignęła mi rodzina. Zostawili mnie na sali, dali przycisk „ jakby co ” i wyszli. Była 22.00, przy łóżku z jednej strony stanął mąż,
a z drugiej strony siostra z moją najstarszą córcią Mariczką. Każdy miał inna minę. Mąż cieszył się i mnie po rękach całował, Laurka i Margolcia płakały, że aż szlochały.
- Co się stało, że Ty się cieszysz a Wy beczycie? Głos zachrypnięty, ledwo sama się słyszałam.
- Skarbie, cieszymy się, że przeżyłaś, bo ciężko było, jakieś komplikacje, czy coś takiego, powiedział Krzyś.
- A dlaczego Ty płaczesz?
- Bo jesteś najdzielniejszą siostrą, jaka mam Asia. Bo mogę na Ciebie patrzeć, bo jesteś z nami.
- Ale ja nie mam czucia w nogach, ręce mi nie działają i czuję, że zaczyna mnie wszystko boleć!
- Asia, to nieważne, poradzimy sobie, najważniejsze, że przeżyłaś. Przecież miałaś 5% szans, kochanie nie martw się.
Znowu wymiotowałam, tak przez cała noc i kolejny dzień. Pielęgniarki kazały wyjść wszystkim, żebym wypoczywała. Pozwolili zostać mojej córce na całą noc, żeby zwilżała mi usta wacikiem co pół godziny. Dopadła mnie gorączka, a usta to odchodziły płatami. Dzielna ta moja Margolcia, przynosiła nerki na wymioty, zwilżała usta, spuszczała cewnik. Wydawało mi się, że co chwilę zapadam w otchłań, ciągle ciemność przed oczami. Tylko delikatne mizianie po ustach mnie budziło.
- Śpij mamusiu kochana, wypoczywaj, szybciej wyzdrowiejesz. Jesteś najwspanialsza
i najdzielniejszą mamą, jaką znam. Ja się teraz Tobą zaopiekuje, jak Ty kiedyś mną, gdy byłam jeszcze maleńka.
Tak bardzo chciałam Ją przytulić, pogłaskać, lecz nie czułam rąk, nie mogłam ich podnieść, ruszyć. I znowu zapadła ciemność. Budziłam się jeszcze parę razy z bólu, to w pompy dawali morfinę i czułam się lepiej. Ta noc była najdłuższą moją nocką, jaką kiedykolwiek przeżywałam. To jak zejście do piekieł. Nad ranem zmiana personelu. Obchód.
- Jak się Pani czuje?
- Źle! Chcę moje ręce i nogi, chcę je znowu poczuć!
- Niestety, nowotwór wewnątrz rdzenia był tak rozległy, że nie usunęliśmy go w całości.
W ubytki wszczepiliśmy powięź z uda. Nastąpiło czterokończynowe porażenie.
- Ale co dalej? Przecież ten „dziad ’’ tam jeszcze został, będę chodziła? Panie profesorze, czy będę ruszała rękoma? Ja nie mogę dotknąć mojej córki, nie mogę palcem poruszyć!
- Czas pokaże, trzeba być dobrej myśli.
I tyle? Tylko tyle mają mi do powiedzenia?
Krzyś był ze mną, a Margolcia poszła odespać ciężką noc. Dotykał mnie po twarzy, żebym się nie denerwowała, myślała o powrocie do zdrowia.
Ale jak mam o tym myśleć z cewnikiem i pampersami, z ogromnym bólem, bez rąk i nóg? No jak?
- Asia, profesor nam powiedział, że jak będziesz ćwiczyła, rehabilitowała się, to odzyskasz część sprawności, musisz o tym zacząć myśleć. Żeby neurony mogły odnaleźć drogę. Musisz wziąć się w garść i ćwiczyć.
- Łatwo Wam mówić, ja nie mogę niczym ruszyć a Wy mi każecie ćwiczyć? Bez sensu!
- Mamusiu, nie poddawaj się, dasz radę.
Moja najmłodsza córcia Kornelcia, myślała, że to takie proste.
Rozpłakałam się, cały czas płakałam, ciągle płakałam…
Myślałam, że sobie nie wybaczę jak wpadłam na salę i zobaczyłam puste łóżko....wystraszyłam się, ugięły się nogi pode mną. Tato ledwo nadążył za mną, pobiegłam do pielęgniarek z krzykiem: gdzie moja siostra!!! Powiedziały, że właśnie pojechałaś....ale gdzie? Chciałam być przy Tobie w każdej minucie, trzymać Cię za rękę, ale nie zdążyłam. Przykucnęłam pod drzwiami sali operacyjnej i poczułam, jakby ktoś ze mnie wydarł duszę, zaczęłam się modlić, płakać i w głos prosić Boga o kolejną szansę....przyszedł tato i zapytał czy się spóźniliśmy, powiedziałam, że tak o kilka minut, przez mgłę zobaczyłam jak jego serce pęka z żalu. Wyszedł i długo nie wracał.
OdpowiedzUsuńByłam tam sama, nikt nie wychodził za drzwi, nikogo nie było na korytarzu, głucha cisza, każda minuta była długą godziną, czas stał w miejscu. Modliłam się na głos, myślałam, ze jak będę głośno to robiła to Bóg mnie na pewno usłyszy.
Gdzieś we mgle przemknął jakiś stażysta, tyle pamiętam. Cały czas siedziałam w kucka, nie mogłam wstać, chyba za bardzo się bałam.
Telefon bez przerwy dzwonił, ale nie chciałam z nikim rozmawiać, bo musiałam się modlić.Po jakimś czasie przyjechał Krzysiek, chyba był po nocce, nie pamiętam. Wtedy wstałam i usiedliśmy na parapecie i kilka godzin tam przesiedzieliśmy w milczeniu, chyba kupił kawę dla rozładowania emocji, poszedł zapalić i dalej nic. Nic nie wiedzieliśmy, nikt dalej nic nie mówił.
To co w nas tkwiło, to jedynie strach czy się uda.
Siostra, nigdy tak się nie bałam. A czas stał w miejscu. Przyjechała Marika, trochę porozmawialiśmy, było trochę miło, wspólnie modliliśmy się. Po jakimś czasie przyjechał Szymuś, przywiózł nam MC Donalda i kawę.....ale było ciężko coś przełknąć.
Tak się bałam, nawet kiedy szłam do toalety modliłam się do św. Peregryna, żeby wstawił się u Boga w Twojej intencji.
Siadało mi na głowę, strach który w nas tkwił był czymś niewytłumaczalnym. Zbierało na ciągłe wymioty....
Aż w końcu około godziny 18 stej wyszła pani anestezjolog i powiedziała, że z jej strony zachowałaś się dzielnie i właśnie Cię zszywają, że zaraz wyjdzie lekarz i powie więcej.
Wyszedł.....i nie powiedział nic. Twarz z kamienia, bez emocji......Boże to kolejny koszmar....Biegliśmy za nim prosząc o jakieś zdanie. Weszliśmy za nim do pokoju i usłyszeliśmy:
Operacja była trudna, w kolejnych dobach zobaczymy co dalej.
Z Krzysiem patrzeliśmy na siebie i dalej nic nie rozumieliśmy, Prof. Jarmundowicz powiedział, że zrobił co mógł.
Zbiegliśmy na dół na korytarz koło bloku operacyjnego, a Ciebie siostrzyczko dalej nie było....zaczęliśmy się denerwować, pobiegłam do pielęgniarek na piętro prosząc aby coś pomogły bo muszę Ciebie zobaczyć, było już późno i wszyscy się denerwowali.
Szymuś zobaczył domofon i zażartował żebym tam zadzwoniła, wiesz sama, że za wiele nie trzeba było mi mówić, zadzwoniłam...
- Przepraszam.....czy jest tam moja siostra Joanna Konkel???
Cisza w domofonie ....
Pielęgniarka przemówiła.....
- Tak jest, właśnie się wybudza.
- To proszę jej powiedzieć, że ją kocham i wszyscy na nią tu czekamy!
- ok. Przekażę.
Za chwilę zobaczyliśmy łóżko, z Naszą kochaną gwiazdeczką w roli głównej.
Jedna mała wątła pielęgniarka pchała Twoje łoże :) Poprosiła Krzysia, żeby pomógł. Podbiegł i razem przewieźli Cię na salę.......
Widok siostry bezcenny.
W spokoju mogłam wrócić do domu, wykąpać się by czym prędzej z rana do Ciebie wrócić.
KOCHAM CIĘ moja jedyna siostrzyczko.
Laurka , znowu płaczę, a myślałam, że mam to za sobą. Trudny i ciężki to był dla nas czas. Nigdy nie wspominaliscie, że dr tak Was potraktował. Matko kochana, nikt mi nic nie mówił. Mogę tylko sobie wyobrazić, jak ten czas się ciągnął. Ja czułam opiekę śwPeregryna. Przeciez obralismy Go na naszego Patrona w tej chorobie. I miałyśmy namaszczenie chorych i On nas słyszał, na pewno. Ten domofon to nawet słyszałam, i ta pielęgniarka powiedziała mi, że mnie kochacie i jesteście tam za drzwiami i czekacie. Ja tak się cieszyłam. Wtedy tak chciałam Was zobaczyć, dotknąć...
OdpowiedzUsuńZabrali mnie tak szybko, że nie zdążyłam się z Wami pożegnać. Biedny tata. Nikt nie powinien tego przechodzić, tego wielkiego smutku, nerwów, balansowania na życiu i śmierci. Nikt.
OdpowiedzUsuńRyczę czytając...
OdpowiedzUsuńŁzy cisną się do mych oczu, nie ja ryczę, jestem w pracy więc muszę się opanować! Jesteś taka silna, Boże czy to widzisz, czy widzisz siłę Joanny?. Będę modlić się za Ciebie Kochana Joanno, wiesz, jesteś moją inspiracją <3 <3
OdpowiedzUsuńReniu,
OdpowiedzUsuńZ serca Ci dziękuję za modlitwę. Jest mi bardzo potrzebna i wierzę, że Pan Bóg słucha...Może kiedyś da mi szansę i wysłucha wszystkich modlitw, może się uda...