Przez całą drogę do Wrocławia nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Jechaliśmy z pewną nadzieją, że może profesor coś wymyśli, że da nam nadzieję.
Przed sekretariatem stało i czekało parę osób. Przyszli z taka samą nadzieją jak ja, na uratowanie życia, na przesunięcie granicy.
Profesor zaprosił nas do gabinetu. Moje przerażenie wypisane było na twarzy. Podałam płytki z wynikami rezonansu. Czekałam na odpowiedź. Ale to oczekiwanie trwało ponad 40 minut. Nie mogłam odczytać żadnej reakcji, nawet mrugnięcia, czy grymasu na twarzy profesora. Po wnikliwej analizie, podszedł do nas, z najpoważniejszą miną na świecie :
- Proszę Państwa, nie jest dobrze, nic nie gwarantuję. Mógłbym podjąć się operacji częściowego usunięcia nowotworu. Jest 5-10% szans na powodzenie tej operacji i przeżycie pacjentki. Jest to bardzo trudna, ryzykowna operacja, po której Pani może się nie wybudzić.
- Ale jest szansa, że może się udać? Że mogę przeżyć?
Nie dowierzałam temu drobnemu człowiekowi o tak błękitnych oczach jak Anioł. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, nic. Trochę się przeraziłam. Mało procent dawał, jak na przeżycie, ale co mogłam zrobić w takiej sytuacji? Nic nie miałam do stracenia. W głowie tylko jedną miałam myśl: jest szansa, jest szansa, może będę widziała jeszcze dzieci jak dorastają. Boże kochany dziękuję CI za tego profesora, który dal mi szansę.
- Panie profesorze, to ja chcę spróbować tej operacji, zawsze to 5-10% a nie zgon za 4 tygodnie. Tak, jestem gotowa.
Do głowy nawet mi nie przyszła myśl, żeby postąpić inaczej. Tak więc przyjęli mnie na oddział neurochirurgii.
W poniedziałek rano na obchodzie dowiedziałam się, że muszę przejść jeszcze raz wszystkie badania i mnóstwo innych, niezbędnych do operacji. We wtorek przyszedł doktor psycholog i poradziła, żebym w pogodny sposób pożegnała się z najbliższymi. A niby jak to mam zrobić ? Do dzieci napisałam listy pożegnalne, że jak mnie zabraknie, to po pogrzebie maja przeczytać, jak bardzo je kochałam i zawsze będę je kochała. Chciałam, żeby wyrosły na dobrych i mądrych ludzi, żeby kochali sercem, nie oczami, że bez względu na wszystko zawsze będę
z nich dumna. Och, Boziu jak bardzo mnie serce bolało, gdy musiałam się pożegnać z dziećmi. Najmłodsza Kornelcia dostała dwa listy, jeden na teraz, a drugi, gdy skończy 18 lat. Z płaczu nie mogłam nic wskrzesić
z siebie, żeby pożegnać się z najważniejszym człowiekiem w moim życiu. To był najdłuższy i najbardziej wzruszający list, jaki kiedykolwiek napisałam. Zawarłam w nim całe nasze piękne życie, narodziny naszych dzieci, walkę o zdrowie, nasze wspomnienia z ostatnich lat. Nie było łatwo żegnać się ze swoją największą miłością
w życiu…
W środę wszyscy do mnie przyjechali. Był to piękny, a jednocześnie smutny dzień. Na koniec poszliśmy do kaplicy, odmówiliśmy różaniec, przyjęłam namaszczenie chorych i wtedy moje skołatane serducho trochę się uspokoiło. Była u mnie cała moja rodzina, wszyscy których kocham. Było mi trudno, okropnie trudno gdy odjeżdżali do domku….
Wieczorem przyszedł anestezjolog z mnóstwem papierów i doktor, który wytłumaczył mi jak będzie przebiegała moja operacja, że będę miała diody wkręcane do mózgu, że muszą mi zgolić włosy z połowy głowy. Przyjechał sprzęt
i jest już zaplanowana cała operacja wraz z przeszczepem. Wszystko miało potrwać około 12 godzin. Dostałam różowy płyn, aby z samego rana w nim się wykąpać.
Nie spałam calutką noc. Myśli, wspomnienia, przecież ja mam takie piękne wspomnienia ze swojego życia… Nikt mi ich nie zabierze, ale ja mogę je zabrać ze sobą…
Nie nawidze tamtych chwil.....Kocham Cię siostra.
OdpowiedzUsuńJa też Laurka, wiesz co powiedział prof, że jak nie dobije dziada, to pozyje ok 4 lat, dlatego chciałam zdążyć, wiesz...
OdpowiedzUsuńJest Pani wspaniała i silna,bardzo Pani kibicuję,wszystko się ułoży.A może spróbować by założyć zbiórkę na Siepomaga?
OdpowiedzUsuńWitam Dorotko, moja córka już wysłała tam wszystkie papiery, ale na razie nie ma odzewu żadnego. Szkoda. Dziękuję za słowa wsparcia. Dla mnie to ogromny zastrzyk radości, że może rzeczywiście się uda.
OdpowiedzUsuńWitam, w Bydgoszczy jest dobry lekarz nazywa się Marek Harat i Furtak
OdpowiedzUsuńWitam
OdpowiedzUsuńHarat był pierwszym, do którego zadzwoniłam w sprawie mojego nowotworu...
Ale dziękuję za pamięć.