- Ja nigdy nie będę się uczyła, bo wiem, że kiedyś stanę na swoich nogach. Nie będziesz mnie zmuszał do tego, bo ja nienawidzę tego wózka.
- Aśka, ale takie podstawy powinnaś znać!
- Gdzieś mam podstawy! Ja chcę chodzić, a nie uczyć się jazdy na wózku! Rozumiesz!
- No ok, jak chcesz, próbowałem.
Nie dałam wcisnąć się na wózek, choć to on pomagał mi w przemieszczaniu się.
Kochana Pani dr.
- Wrócisz tu jeszcze moje dziecko, wrócisz.
- Nigdy doktor, nie wrócę. Będę kiedyś chodziła i tutaj nie wrócę.
Z Margolcią miałyśmy swoje wtorki, czwartki i soboty. Czyli kąpiele, dobre jedzonko z baru Miś
i pogaduchy. W te dni miała luźniejsze zajęcia i byłam przeszczęśliwa, że moje dziecko jest już takie duże i samodzielne, że teraz zajmuje się swoją mamą. Soboty były dla nas. Marika wypisywała przepustkę i zabierała mnie na szoping. Tak nazwałyśmy nasze wypady w miasto. Wtedy czułam się prawie normalna, prawie zdrowa, prawie szczęśliwa. Ileż to moje dziecko natargało się mnie w wózku, autobus-tramwaj-autobus. Aby dostać się z Psiego Pola autobusem, później tramwajem do miasta nieźle nas to kosztowało wysiłku.
Normalność: Taka była wtedy dla mnie normalność.
Mąż: najcudowniejszy człowiek na świecie, czuły, wspierający i cierpliwie znoszący moje fochy.
Dzieci:cały mój świat.
Magnolie: Kwitły dwa razy, pachniały cudownie, wyzwalały we mnie chęć życia.
Siostra: Była zawsze, gdy dopadał mnie smutek.
Wrocław: miasto, które kojarzy mi się z uratowanym życiem. Przywraca nadzieję, za każdym razem, gdy przekraczam jego granicę.
Tak naprawdę, to dopiero rozpoczęłam swoje życie, otworzyłam oczy i spojrzałam na nie innymi oczami. Jak nowonarodzona czterdziestka po raz pierwszy. Rozpoczęłam pierwszy rok swojej walki, walki o życie, zdrowie, o rehabilitację…o każdy nowy dzień.
Pożegnałam się ze wszystkimi z oddziału. Zostały trudne, ciężkie aczkolwiek piękne wspomnienia. Myślę, że otworzyłam serce, choć kaleka na wózku, lecz z innym spojrzeniem, bardziej dojrzałym, świadomym.
To był koniec maja 2015 roku. Za chwilkę los rzuci mnie do innego miasta i dalszej walki o życie.
Jesteś najcudowniejsza i najdzielniejsza <3
OdpowiedzUsuńLaurka nigdy tak o sobie nie myślałam. Poswiecka nauczyła mnie innego życia. Może nie piękniejszego, nie cudowniejszego ale innego...Zaczęłam cieszyć się życiem i czasem, który otrzymałam, dostrzegać ludzi.
OdpowiedzUsuńPani Joasiu , z zapartym tchem czytam każdą część Pani blogu , jak również czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg. Nikt z nas nie wie ile jest w stanie znieść , dopóki nic " złego " nas nie spotka. Jest Pani bardzo silną osobą i wierzę , że ktoś taki jak Pani nie da się pokonać takiemu pasożytowi. Życzę dużo wytrwałości w dalszej walce i dziękuję , że również mogę czerpać siły od Pani. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńI ja pozdrawiam, jak zawsze. : )
OdpowiedzUsuńanian23,
OdpowiedzUsuńMiło mi, że ciągle jesteś ze mną. Będę starała się dawać wpisy w miarę często, dopóki mi zdrowie na to pozwoli. Pozdrawiam.
Tak Czarny, jesteś ze mną od samego początku. Wiem...
OdpowiedzUsuńAno, jestem. Tyle mogę. Dobrze, że masz tam lepsze wsparcie, ale również trzymam kciuki. A z tą rodziną, to nie tak łatwo. Zdaje mi się czasem, że już nie pokocham, tylko raz kochałem. I po latach wciąż tęsknię. Już chyba taki jestem. Nie bardzo potrafię, ale jak już jestem za kimś, to do końca. Czy to miłość, czy przyjaźń, i śmierć tego nie zmienia, nawet po dziesięciu latach.
OdpowiedzUsuń