Od dłuższego czasu bardzo bolały mnie plecy i rwały ręce. Ból był tak silny, że dr zapisała mi transtec. Opioidy źle na mnie działają, lecz minimalizują ból. Ponownie znalazłam się na rezonansie. Diagnoza zwaliła mnie z nóg. Wyniki były już następnego dnia. Z płytką pojechałam do mojego profesora z Wrocławia.
- Pani Joanno, nowotwór w części piersiowej nieznacznie wzrósł. Mamy poważniejszy problem. Poniżej linii naświetlań pojawił się drugi nowotwór. Od Th 10 w dół.
- Boże NIE!!!
Cały świat znowu mi się zawalił... Przestał istnieć... Nic nie istniało...
- Boże, dlaczego? Znowu? Przecież to niemożliwe?
Moje myśli, uczucia, wszystko zrobiło się czarne. Świat przestał istnieć, była tylko ciemność. Nie pamiętam co dalej...
- Profesorze, ale co dalej?
Gdzieś z zaświatów słyszałam głos męża.
Nie dam rady, naprawdę nie poradzę sobie, wznowa jednego i drugi się rozrósł. Czy to nie za dużo jak na jedną osobę?
Miało być już dobrze, częściowo wycięty guz, radioterapia, rehabilitacja. Miałam powoli dochodzić do zdrowia. Dlaczego tak? Dlaczego znowu? Czy ja to udźwignę? Co z moimi dziećmi, mężem, rodziną? Jak im to powiedzieć, że jest drugi nowotwór w rdzeniu, no jak...?
- Proszę Państwa, możemy spróbować usunąć drugi nowotwór, przeprowadzić radioterapię, tak jak poprzednim razem.
- Profesorze, ale co z żoną?
- Nikt nie wie jak zareaguje organizm. Może dojść do całkowitego paraliżu. a radioterapia nie usuwa komórek nowotworowych, tylko zabezpiecza rdzeń.
- Matko kochana, ja tego nie przeżyję! Nie poradzę sobie znowu z tym wszystkim. I tak już jestem sparaliżowana od żeber w dół. Czyli co? Stan wegetatywny? Hospicjum?
- Pani Joanno, nie wiemy. Nikt tego nie wie, to szczególny przypadek. Jedyny.
Nie chcę być tym jedynym przypadkiem. Dlaczego nie jestem standardem? Dlaczego nie mogę mieć normalnego raka, którego mogłabym wyleczyć wg norm NFZ? No dlaczego?
- Tego to ja już nie wiem.
- A noże Cyber Knife i Gamma Knife? Zapytał Krzyś.
- Nowotwór jest zbyt rozległy. Noże stosuje się do 3 cm.
- Boże kochany, to niemożliwe!!! Czy to już koniec? Czy nie można uratować mi życia?
- Czyli Panie prof mam taki wybór: operacja i stan wegetatywny albo hospicjum i powolne umieranie?
- Proszę pojechać do Gliwic na konsultację do prof onkologa, który może podsunie jakiś pomysł.
Gdy wychodziłam z kliniki nie mogłam zebrać myśli. Pustka, strach i otępienie...
- Skarbie nie poddamy się, znajdziemy sposób. Tyle już przeszliśmy. Poradzimy sobie, powiedz coś...!!!
Ale ja nie mogłam. Chciałam, ale nie mogłam. Słowa uwięzły mi
w duszy, głęboko w duszy. Ta pustka zalewała mnie powoli.
- Aśka, odezwij się wreszcie!!!
Szloch i łzy, nie mogłam, nic nie mogłam...
- No dobrze, to ja zadzwonię i nas umówię. Nie pozwolę, żeby to wszystko poszło na marne. Musimy pomyśleć co dalej, i dobrze to zaplanować. Jak będziesz gotowa to odezwij się do mnie.
- Krzyś, ale ja nie mogę, nie dam rady, to ponad mnie, ten drugi mnie zabije...
- Nie zabije, nie gadaj bzdur. Będziemy walczyć, do końca!!! Rozumiesz?! Zobaczymy co Gliwice powiedzą.
Ale prof z Gliwic nic nam dobrego nie powiedział. To samo co Wrocław.
Zostaliśmy sami z tak śmiertelnymi wiadomościami.
Wieczorem zebrałam dzieci i możliwie spokojnie powiedziałam im o diagnozie.
- Mamusiu, nie!!!
Moja kluseczka bardzo płakała. Starszaki przytuliły się bardzo mocno i długo płakały
i szlochały...
Boże kochany, jak mi było ciężko, jak one głośno szlochały...Czułam się, jakby ktoś mi serce z klatki wyrywał. Wtedy chyba zmarła cząstka mnie...
Żal, niesprawiedliwość do świata, do Boga, wszystko było we mnie i wybuchło po rozmowie z dziećmi.
W nocy, kiedy wszyscy spali wykrzyczałam to, wypłakałam... Calutką noc. Nie mogłam poradzić sobie z tyloma negatywnymi emocjami. Rano przyszedł ksiądz, przyjaciel rodziny. Nie chciałam Go widzieć, byłam wściekła.
- Po co ksiądz przyszedł? Nie prosiłam, żeby ksiądz przychodził. Nie chcę.
Rozmowa, modlitwa, trochę lepiej się poczułam. Tak jakby ktoś we mnie wlał nowe siły.
Dzięki uprzejmości kolegom Krzysia z pracy wysłaliśmy przetłumaczone papiery za granicę.
Czekamy.
Pani Joasiu, trudno jest cokolwiek powiedzieć. Jest Pani tak silną osobą. Mówią, że nadzieja umiera ostatnia. Trzymam kciuki i z całego serca życzę Pani aby jak najszybciej były pomyślne wiadomości i dużo siły do dalszej walki. Jest Pani jedyna z takim raczyskem ale nie sama mając tak cudowną rodzinę. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńJoanno, jesteś niewyobrażalnie silna ! Taki Człowiek nie poddaje się nigdy i nie przegrywa.
OdpowiedzUsuńNikt na tym świecie nie wie nic na pewno i do końca...
To chyba miłe, ale całkiem niepotrzebne zmartwienie o mnie... Ponoć złego diabli nie biorą... Czy coś poważnego - no, zabawne to nie jest, choć czytając Ciebie myślę, że głupstwo. Już mi się oberwało od bliskiej duszy, żebym nie odgrywał bohatera, kiedy nie trzeba. I od lekarza mniej delikatnie, nastraszył tym wózkiem. Zgodziłem się na operację, jakoś to będzie. Już raz mnie składał i żyję... dzięki za pamięć, również pamiętam o Tobie.
OdpowiedzUsuń