sobota, 14 grudnia 2019

DOBROĆ

- Co to jest dobroć mamusiu?
- Przecież jesteś już duża, powinnaś wiedzieć żabko.
- No niby wiem, ale każdy inaczej to interpretuje. Takie czasy, że ciężko odróżnić dobro od swoich potrzeb.
- Czym jest dobro dla Ciebie mamusiu?
- Kluseczko, dobro- to wszystko co mnie otacza. To miłość, wiara, nadzieja. Nie dam rady określić jednym zdaniem całego dobra, które mnie otacza.

Zaczęłam młodej tłumaczyć jak ja postrzegam dobro.

Otwieram rano oczy i to już jest dobro. Urodziłam troje cudnych i mądrych dzieci, to też jest dobro. Mamy siebie, kochamy się i szanujemy, to również dobro. Pomaganie innym, bardziej potrzebującym, to też dobro.
- Mamo, ale Ty jesteś taka chora, to nie jest przecież dobro.
- Choroba nie jest dobra kluseczko, ale dobro, które dzieje się poprzez chorobę, to ogromne szczęście. Zobacz ilu  pięknych ludzi poznaliśmy poprzez zbiórki, ilu dobrych lekarzy dostaliśmy od Szefa, dobrych Aniołów, modlitwy.
Poznałam dziewczynę, nazywam ją Inka, bo tak ją nazywała jej babcia w moim śnie. Pomaga ratować ludzi. Za każdym razem, kiedy do niej napiszę z prośbą o konsultację, ona pomaga. Tyle uratowała żyć. Zobacz Kornelciu, jakie wielkie jest to dobro. A gdybym nie leżała w szpitalu we Wrocławiu, nie poznałabym Inki. Kto by tych ludzi wysyłał na konsultacje i ratował im życie?
- Nie wiem mamo, może ktoś inny?
- Może, ale to właśnie jest to dobro, które Szef wydobywa z tej całej mojej choroby.

Albo mój onkolog, mądry, niesztampowy. Konsultuje tak trudne przypadki, nigdy za to pieniędzy nie bierze, wszystko na NFZ. Ktoś może powiedzieć, że jeszcze zdąży.
Ale to nieprawda. To się ma. Dobro masz w sercu, nie jest na pokaz. Jaki doktor poświęca swój czas w weekend dla pacjentów?
- No, ale przysięga Hipokratesa?
- Oj, młoda jesteś kluska, nie znasz lekarzy.

- Wiesz Kornelko, dobro maluje się w oczach człowieka. Patrzysz i widzisz, głęboko w oczach jego duszę.
- Oj mamo, już przesadzasz.
- Nigdy w życiu.
- Kiedyś sama poznasz. I pamiętaj,- każdy człowiek jest dobry, każdy.
 Niektórzy się troszkę pogubili, ale nadal ich serca są piękne i dobre.
Spójrz, ilu wokół Ciebie ludzi, dobrych, kochanych, z którymi lubisz rozmawiać, spotkać się czasami.
- A Ci niewierzący też są dobrzy?
- Oczywiście.
-  To dlaczego nie wierzą?
- To właśnie ich wolna wola.
- A Gracek się pytał jak można rozmawiać z kimś, kto nie istnieje? Że Jezusa nie ma,
bo porozmawiać z Nim nie można.
- Można, można żabko. W ciszy, w skupieniu zawsze można usłyszeć Jego głos. Łatwo rozpoznać,
bo słyszysz ten głos głęboko w duszy.
- Mamo, Ty w ogóle dziwna jesteś. Wszyscy chorzy na raki są źli na innych, na świat, na lekarzy,
a Ty wiecznie dopatrujesz się wokoło dobra.
- Wiesz, bo każde dobro, które wysyłasz w świat, ono do Ciebie wróci. Czasami jako efekt kuli śnieżnej, ale wróci. Możesz się nawet nie spodziewać tego, a dobro zapuka i będzie z Tobą.

- Trudne to całe dobro mamo.
- Ty, Marika, Erwinek i tata to też moje całe dobro na tym świecie. Kiedyś, gdy byłam młoda modliłam się o Was. Teraz jesteście.
- No coś Ty, naprawdę?
- Tak, dlatego dobry Bóg wie co robi, trzeba Mu tylko zaufać.
- Lecę do lekcji.

Idź żabko. Ucz się na dobrego i mądrego człowieka.


niedziela, 24 listopada 2019

CHWILA SZCZĘŚCIA

Moja choroba tak mocno się dłuży, że są dni, gdzie opadam z sił.
Nexavar jest tak silnie toksycznym lekiem na moje guzy w rdzeniu, że czasami nie wiem jaki jest dzisiaj dzień. Sponiewierał, dał mnóstwo bólu i skutków ubocznych. 
W czwartek byłam w Warszawie u neurochirurga. Dobry doktor z dobrym i mądry m spojrzeniem dał mi trzy miesiące oddechu do kolejnego mri. Guz w głowie nieznacznie urósł. Musze paszport leków zrobić i wizyta w Gamma przez ten okres czasu. 
Ogólnie jestem coraz słabsza, bardzo bólowa. 


Gdyby nie moje hospicjum, moja Doktor i Pani Gosia pielęgniarka, nie wiem co by było. 
W Zgorzelcu popsuł się mri, a ja na cito potrzebowałam zrobić badanie kręgosłupa. 
Mój onkolog, dobry człowiek i niesamowity Doktor na szybko załatwił badanie w Lubinie. 
Najgorszy czas oczekiwania na wyniki. 
Czy sorafenib działa?
Czy jest sens płacić miesięcznie za leczenie 20.000 złotych?
W lipcu progresja, mimo stosowania nexavaru, to co teraz będzie?

Sobota rano.
Sms od mojego onkologa
Rezonans wyszedł całkiem dobrze!

Boże mój kochany!
Aż niemożliwe dla mnie to wszystko.
Ból, cierpienie od pierwszego czerwca daje rezultaty. Jakiś kolejny krok do przodu.
Kochany Jezu, jak dobrze, że kiedyś dałeś mi dobrego onkologa, dobrą Doktor z hospicjum i moja Panią Gosie, którzy tak mocno walczą o mnie.

Tyle emocji...
Nie wiem, jak długo wytrzymam branie tak toksycznego leku, naprawdę nie wiem...albo na jak długo wystarczy pieniędzy...






To ja, zanim zachorowałam. Szczęśliwa, z nadzieją na przyszłość...




To ja teraz...Nadal szczęśliwa, nauczyłam się mierzyć szczęście inna miarą...

Tak zmienia nas choroba nowotworowa, przewartościowujemy nasze życie...


Moje życie toczy się od rezonansu do rezonansu. Na zmianę, raz głowa, raz plecy. W skali roku wychodzi, że co miesiąc mam mri. 
I jeżeli onkolog pisze, że jest dobrze, a neurochirurg na tę chwilę nie chce Ci grzebać w mózgu, to też rodzaj szczęścia. 

Moim szczęściem i nadzieją w tej chwili jest rodzina. 
Krzyś, mój najukochańszy mąż, oraz dzieci, Margolcia, Erwinek i Kluseczka i teraz mój zięć Tomcio.
Są też przyjaciele, znajomi.


Tak, szczęście, to uchwycona chwila miłości.



sobota, 19 października 2019

MONIA I GOSIA

Miesiąc październik jest bardzo trudnym miesiącem dla osób onkologicznych.
Cierpienie i ból wychodzą z każdego zakątka w domu. Taka trudna i ciężka pora...

Moje koleżanki, z którymi walczyłam kilka lat...odeszły niedawno...
Jestem smutna...czekam na telefon od nich, na smsa, nie potrafię myśleć, że już ich nie ma...

MONIA

Poznaliśmy się trywialnie. Na onkologii. Ja byłam po progresji, do dalszego planowania leczenia.
A Monia leżała po powikłaniach, złe leczenie na Hirszfelda. Niby rak jelita g1, niezłośliwy.
Płakała i panikowała. Wkurzyłam się na nią, bo cały oddział postawiła na nogi swoim użalaniem się nad sobą.

- Kobieto, weź się w garść. Wszyscy są tutaj z chorobami nowotworowymi.
Taki urok tego oddziału, a nikt tak się nie wydziera jak Ty.
- A Tobie co jest? Wyglądasz na zdrową.
- Oj wierz mi, gdybym była zdrowa, to biegałabym teraz z moimi dziećmi po podwórku
 i cieszylibyśmy się sobą.
- No tak, widzę wózek.
- Monika jestem.
- Aśka.

Takie było nasze pierwsze spotkanie. Dawno temu...Monia, gdybym wtedy wiedziała...
Wracam pamięcią, byłaś przerażona, zagubiona w tym wszystkim. A ja na Ciebie byłam zła.
Później zostałyśmy najlepszymi kumpelami na oddziale.
Pamiętasz, jak o północy Twój mąż nam lody dawał przez okno? taką wielka ochotę miałyśmy,
albo, gdy Twoja mama kotletów nam nasmażyła? Pamiętasz, prawda?

Albo jak próbowałaś nauczyć mnie palić Maryśkę, a ja nie potrafiłam się zaciągnąć i oddziałowa nas ścigała za smród? A Ty szybko tym moim wózkiem zaczęłaś mnie pchać, uciekałyśmy jak szalone
 po całym oddziale. Jedni nam kibicowali, inni się śmiali. Szalone byłyśmy Monia.
Każde badanie i chemię dostosowałyśmy do siebie, żebyśmy mogły się spotkać. Bo ja daleko miałam, A Ty pod ręką byłaś.
Później bardzo Ci się pogorszyło, nikt nie wiedział dlaczego. Hb poleciało na łeb, na szyję,
ciągłe biegunki. Przyjechałam specjalnie dla Ciebie na oddział. Byłaś słabiutka, ale ciągle szalona. Obiecałyśmy sobie coś...Monia...pamiętaj tam o mnie po drugiej stronie...nie zapomnij Monia...
Byłaś cudną mam dwójki chłopców, szaloną moją koleżanka...Tak mocno brakuje mi Twoich wiadomości...
W dniu, w którym dostałaś anielskie skrzydła napisałam do Ciebie ...nie przeczytałaś Monia..
.byłaś już bezpieczna w ramionach Jezusa...zdrowa, uśmiechnięta, szalona, jak zawsze...
Żegnaj szalona moja przyjaciółko...wspomnij czasami o mnie, bo w moim serduchu będziesz na zawsze, szaleńcze mały...

GOSIA

Poznałyśmy się dawno. Mieszkałyśmy na jednym osiedlu. Piękna , z pięknym i szczerym uśmiechem moja Gosia.
Od dawna walczyła z rakiem jelit. To ona wprowadzała mnie powolutku w zakamarki świata onkologicznego. Nie pokazała najgorszego, za to jestem Jej bardzo wdzięczna.
Pokazała natomiast, jak można dobrze i spokojnie żyć z guzami złośliwymi.
Nie panikować, czerpać z życia dobre chwile. Gosia...
Tak długo walczyłaś Gosieńko...odeszłaś cichutko w sali szpitalnej, choć chciałaś w swoim domku...
Kiedyś zawarłyśmy umowę Gosiu, pamiętasz ją?
Chwile przed odejściem ten sam scenariusz, niska hb, toczenie...
Jeszcze moja wiadomość, jak się czujesz po toczeniu, żadnej odpowiedzi.
Wtedy wiedziałam już...
Chciałaś żyć, kochałaś życie jak nikt inny, kogo poznałam.
Tak mocno kochałaś swoich chłopców.
Byłaś taka młoda, uśmiechnięta wiecznie.
Wybacz mi Gosiu moje błędy...Ty wiesz jakie.
Tak ciężko dojechać wózkiem do Twojego grobu, ale Ty wiesz, że myślę o Tobie często.


                     Jest mi tak trudno pogodzić się z Waszym odejściem dziewczyny,
że dopiero teraz mogłam o tym pisać.
Nigdy nie zrozumiem, że niektórzy odbierają sobie tak cenne życie, a inni są za szybko odbierani ze swoich rodzin, bo rak, bo choroba...

Dziękuję Bogu, że Was mi postawił na mojej drodze. Choć krótka ta nasza wspólna ścieżka była,
 to pozostały  mi piękne wspomnienia.

Nauczyłam się ogromnej pokory do życia, do choroby.  Nauczyłam się również,
 że można pięknie żyć z choroba nowotworową. Dziękować Bogu za każdy podarowany dzień.

Chyba przeszłam już te wszystkie fazy chorowania.
Pogodzenie się z tym wszystkim jest najtrudniejsze...ale ciągle próbuję...



niedziela, 6 października 2019

ŚLUB MARGOLCI

Miałam kiedyś takie marzenie, że jak moja najstarsza córeczka będzie wychodziła za mąż, to zatańczę na jej weselu.
To marzenie pozostało tylko marzeniem...nie zatańczyłam...


                        Piękny miała ślub, cały przepłakałam, aż wszystko spłynęło mi na sukienkę.
Cały tydzień układałam sobie w myślach, co powiem młodym na błogosławieństwie. I co?
Przez dłuższy czas słowa nie mogłam wydobyć, wszystko ugrzęzło mi w gardle, łzy poleciały jak strumienie z prysznica.
Patrzyłam na moją Margolcię i widziałam tą małą dziewczynkę, z filuretnym spojrzeniem, ciemną czuprynką, błyskiem w oczkach. Patrzę na nią i zastanawiam się, kiedy ona wyrosła na taka śliczną kobietę, kiedy?
Odchodzi od nas, zakłada swoją rodzinę. Jakże trudno się z tym pogodzić, oj trudno.
Dopiero odbieraliśmy ją z porodówki, a Ona stoi przed nami i prosi o błogosławieństwo...dorosła, mądra, odpowiedzialna taka. Ostanie lata naszej walki z nowotworem zrobiły z niej osobę twardą, rzeczową, konkretną...
Tak bardzo chciałabym, żeby tego nie było, żeby miały beztroski czas dzieciństwa...nie udało się, los nas nigdy nie oszczędzał.

             Dopiero sama wyszła z nowotworu jako dziecko...a teraz stoi i patrzy tymi wielkimi, czarnymi oczętami, aż serce ściska. Taka młodziutka, a już tyle przeszła.
Dopiero walczyliśmy o nią w Przylądku, a ona wyrosła na taką cudną i piękną dziewczynę.

'' Kochane dzieci, to Wasza miłość przyprowadziła Was tutaj, gdzie Wasze dwie piękne dusze spotkały się na wspólnej drodze. Błogosławię Was w Imię Ojca, Syna i Ducha Świętego.
Niech Maryja zawsze otacza Was swoim płaszczem opieki i miłości. "

Dostaliśmy w darze syna Tomasza. Cieszymy się przeogromnie i życzymy mu wytrwałości z nami.


Wierzę, że jeszcze to, co dobre jest przed nami.

Bo nie może ciągle być źle, no nie może...


     Dziękuję Ci Boże za sakrament małżeństwa. Za opiekę nad nami, za dobrych ludzi, których nam podsyłasz każdego dnia, za nasze dzieci - najpiękniejszy DAR.













czwartek, 5 września 2019

TROCHĘ WSPOMNIEŃ

           Kontrolny rezonans wskazał wzrost guza w głowie. Niewielki, w granicach normy, ale zawsze to wzrost. Muszę zarejestrować się do neurochirurga w Warszawie na konsultację.
Pod koniec października mam mri kręgosłupa. Tutaj mam tak wielkiego stracha, tak mocno się boje, że sorafenib nie będzie działał...
Bardzo słabiutka jestem, śpiąca. Badanie serca wykazało jakieś uszkodzenie, trzustka niewydolna, badanie na posiew moczu źle wyszło.

            W pewną sobotę Kornelka ścięła mi włosy, resztkę, która została. Łyse placki, wypadające resztki...brak brwi i rzęs.
Ostatni znak kobiecości odszedł nie wiadomo na jak długo...nie wiadomo, czy odrosną po tych lekach...?
Na tę chwilę zrezygnowałam z rehabilitacji w Aksonie. Tak bardzo mi jej brakuje. Ćwiczeń, atmosfery i fizjoterapeutów, którzy z sercem podchodzą do każdego. Po każdych ich zajęciach człowiek jakby nowonarodzony wyjeżdżał.
Jakie to wszystko trudne i ciężkie...

Tak bardzo bym chciała być zdrowa, bez guzów w całym rdzeniu i głowie, tak bardzo...
Żeby ktoś znalazł lek, czy cokolwiek, żeby guzy zniknęły...
Mogę jeździć nadal na wózku, ćwiczyć, ale żeby nie mieć choroby nowotworowej.
Tak długo już trwa leczenie.
Pierwszego lutego 2014 r zaczęły się pierwsze objawy. Gdyby wtedy lekarze wykryli, że to guzy
w rdzeniu, a nie rwa kulszowa i dyskopatia, to dzisiaj byłabym zdrowa, chodziłabym...
Jak mocno to boli...
Żal i smutek...
Ludzie często do mnie piszą, że walcz, walcz. A co ja robię od ponad pięciu lat?
Walczę tak mocno o każdy dzień, o leki, które kosztują tysiące, o jeden procent, o zdrowie dzieci, męża...o wszystko walczę każdego dnia...Gdyby tak nie było, to i by mnie już nie było.
   
                Ból - mój nieodzowny towarzysz od kilku lat. Nauczyłam się z nim żyć, pomagając sobie lekami. Oswojony i przygarnięty. Może kiedyś sam odejdzie?

Rzadko publikuję swoje zdjęcia na blogu, ale teraz chciałabym wstawić troszkę takich na chwilę
z przed choroby i podczas leczenia. Wiem, że zmiany są wielkie, ale...no własnie, widać, jak leczenie mocno zmienia człowieka, mocno...
















sobota, 24 sierpnia 2019

BÓL I ŻYCIE

Bardzo długo nie pisałam, skutki uboczne leczenia powaliły mnie do łóżka.

Nagły ból w plecach, tak silny, że moja pielęgniarka nie mogła sobie poradzić spowodował,
że zemdlałam.
Szybki telefon na pogotowie.
Nie przyjadą, bo osoba z nowotworem, bo Krzyś ma dzwonić na pomoc świąteczną.
Nie ważne, że sparaliżowana, że leżąca, że sam jeden facet nie może pomóc omdlałej kobiecie.
To nie jest ważne w dzisiejszych czasach.
Jak dobrze, że Pani Gosia przyszła szybko, że ona zadzwoniła, że szybko karetka przyjechała.
Zabrali mnie na pledzie. Zdążyłam zobaczyć piękne błękitne niebo...
Piękna letnia pogoda, pełnia lata, cieplutko...

            Kiedyś byśmy szykowali się do Boszkowa nad jezioro. Ja bym smarowała kanapki, szykowała herbatę w termos, do koszyka owoce. Zabawki dla średniaków, materac dla najstarszej.
Matko, jak to boli, jak bardzo tęsknię za tym, kiedy byłam zdrowa, kiedy chodziłam, kiedy mogłam wszystko robić i bawić się z dziećmi...ten ból w środku pali, bardzo...

A teraz jadę w tej karetce i zastanawiam się, czy wrócę do domu...czy zobaczę jeszcze moje dzieci...

SOR
Z jednej strony jakiś pan w kajdankach, ubliża policjantce, ma zdrowe nogi, ręce, jest silny...
Z drugiej pani siedzi na wózku i przygląda mi się...
Boże mój, ten ból za chwilę rozerwie mi plecy, serce, rozerwie mnie na pół...

O tak, podali mi fenantyl, ale mocniejszy, żeby móc zrobić rtg i tk.


Już odszedł ból, już mogę pomyśleć tak jakoś logicznie.

Łapię się na tym, że pierwszy raz od pięciu lat chorowania na nowotwory rdzenia  chciałam umrzeć, umrzeć i nie czuć bólu, już na zawsze.
Mój mąż powiedział mi, że powtarzałam to, że chcę umrzeć. Jak bardzo musiał to być silny ból,
że człowiek chce opuścić swoich najbliższych i odejść...

Szybki tel do onkologa. Dexaven 3 razy po 8 mg i matrifen 50 na początek.
Jak bardzo dziękuję Bogu za  tego człowieka, że gdzieś po drodze go spotkałam.
Po badaniach zaopatrzona w leki odwieziona do domu.

W końcu usnęłam, na krótko, bo ból w plecach i w barku znowu mnie obudził.
Telefon do mojej Pani Gosi. Była w mig. Znowu dexaven, plaster. Poczekała ze mną, aż zacznie działać, pogłaskała po głowie, po dłoniach, jak mama. Czułam się jak zagubione, zmęczone
i cierpiące dziecko, bezradność odbijała się w  moich oczach.
Ale jej ciepły dotyk bardzo mi pomógł, poczułam się bezpiecznie.

Czwarta rano.
- Pani Gosiu, znowu umieram z bólu.
- Narzucę bluzkę i zaraz będę.
Jest już lepiej, znowu zasypiam i ostanie co widzę , to mojego Krzysia wtulającego się w moją twarz.

- Skarbie, gdybym odeszła, gdy będę śniła, to pamiętaj, że zawsze, ale to zawsze będę Ciebie
 i dzieci kochała. Znajdę Was kiedyś...

    Moja walka z ostrym  bólem trwała trzy długie  tygodnie. Nie wiedziałam jaki jest dzień, czy to noc, budziłam się tylko na ból.
Powolutku udało się go opanować.
Nie jest już 10! ( w skali 1-10), lecz na granicy 4,5. Znośny,  chyba się nawet z nim zaprzyjaźniłam.

Od 1 czerwca biorę kolejny inhibitor Nexavar, gdzie substancją jest Sorafenib. Bardzo drogi. Miałam na nim silny progres. Załamałam się.
Po konsultacjach mój onkolog powiedział, że to może być pozorna progresja. Żeby poczekać
i pobrać go co najmniej 12 tygodni.

To czekam na mri na październik. Tak mocno bym chciała, żeby działały. Wiem, że nie jest możliwe wyleczyć się z guzów w rdzeniu, że one są już na zawsze. Że te inhibitory nie leczą, że kupuję sobie tylko odrobinę czasu więcej. Ale ten czas jest tak bardzo cenny teraz dla mnie.

Margolcia zaraz za mąż wychodzi. Ślub w naszym kościele, skromne przyjęcie, takie dla najbliższej rodziny. Moja malutka, a zarazem już taka duża córeczka zostanie niebawem żoną.

Czas mija...szybko...za szybko...
Moje maluchy tak szybko zdążyły urosnąć, a dopiero co uczyliśmy je z Krzysiem stawiać pierwsze kroczki, mówić i kochać...

Dobry Boże, tak bardzo chciałabym zatrzymać czas, żebym zdążyła nacieszyć się życiem, dziećmi, mężem...tak bardzo bym chciała...


piątek, 28 czerwca 2019

SKUTKI UBOCZNE

Nie istnieje chyba lek, który byłby bezpieczny dla organizmu. 
Tak jest też z moim Sorafenibem.

               Okrutne skutki uboczne dopadają mnie każdego dnia. Najgorzej jest w buzi, grzybica rozpanoszyła się po języku, policzkach i gardle. Moja twarz jest cała czerwona, policzki pieką, jakby ktoś wrzątkiem je polewał. Wysokie ciśnienie powoduje szumy w uszach. Po upadku z wózka
i zmiażdżeniu dwóch palców doszedł wypadający bark. Przesuwałam się z łóżka na wózek i źle obliczyłam odległość. Ból okropny. Mój fizjoterapeuta Wojtek pomógł mi bardzo. Po tygodniu jakoś lżej, mogę nawet położyć się na lewy bok, a to sukces. 
Zaczęły mi drętwieć całe ręce, jakby zimno z dreszczami przez nie przechodziło. Osłabłam w bardzo krótkim czasie. Moja skóra na głowie bardzo swędzi, a włosy bolą. Jakiś paradoks. Praktycznie każdy dotyk skóry jest bolesny. Twarz opuchnięta  jak Księżyc w nowiu. Kołatanie serca, za wysokie ciśnienie, problemy fizjologiczne, drgawki i drżenie rąk. To tylko część skutków ubocznych brania chemii.  Miesiąc, to tylko jeden miesiąc, a tak bardzo mnie poniewiera nie tylko bólowo. 

- Nie daję rady Panie Boże. Za dużo i za długo już...oddaję Ci to wszystko...

W szpitalu odbyło się konsylium neurochirurgów. Na początek lipca mam mieć przeprowadzoną 
operację usunięcia guza w mózgu. 
Mój strach jest silniejszy niż przetrwanie.
Onkolog odradza operację, neurochirurg chce usunąć guza.

A ja mam podjąć decyzję...
Ale jaką?
 
Moja Margolcia we wrześniu wychodzi za mąż, nie chciałabym tej operacji przed jej ślubem. 
W poniedziałek jadę na wizytę do dr, chciałabym poznać jego opinię.

Słynne powiedzenie lekarzy:
- Bądźmy dobrej myśli.

No to jestem.

💚





wtorek, 18 czerwca 2019

PROMYKI NADZIEI

Tyle się dzieje w ostatnim czasie, że sama nie nadążam.
Guz w mózgu i progresja mocno podcięły mi skrzydła.
Podniosłam się.
Zaczęłam działać.
Zrobienie badanie se spektroskopią graniczy z cudem, nawet prywatnie. Jak rezonans 1,5 teslowy, to niedobry, musi być 3 teslowy. Jak jest 3 teslowy, to nie robią mrs, albo nie mają lekarza.
 Powolutku ogarniam już chyba wszystkie rezonanse w Polsce.

W międzyczasie walczę o Nexavar. Tutaj to pustynia z kamieniami. Miesięczny koszt, to niecałe dwadzieścia tysięcy złotych.
Lek, który refundowany tylko dla raka wątroby, nerki i trzustki. Moje guzy w rdzeniu nie kwalifikują się pod żadne dostępne w Polsce leczenie.
Za trzy miesiące kontrolne badanie, zobaczymy czy jest jakaś poprawa.
Mam mnóstwo załatwiania, dzwonienia. Bardzo pomagają nam w tym wszystkim przyjaciele rodziny Krysia Ś, Lodzia W, Madzia U  i mnóstwo kochanych aniołów.
Tyle dobrych i kochanych ludzi otrzymałam na tej trudnej drodze, tylko Bóg jeden wie. Za każdym upadkiem, za każdą progresją kryją się Ci, którzy wyciągną dłoń, podniosą.
Te dwa miesiące dały mnóstwo smutku, ale tyle samo radości, a może i więcej.
Mieliśmy miliony problemów, jak lawina z kamieni i błota. Teraz powolutku odgarniamy te kamienie, ściągamy lawinę z oczu i widzimy pojedyncze światełka promieni.
Naszych promieni na szczęście i życie.


                   Odszedł mój przyjaciel...Bardzo dobry człowiek. Kochał życie, ludzi, gaduła taka nasza...
Młody, dobry człowiek...Ciężko to zniosłam...Może to niewiele co mogę mu ofiarować, ale modlę się za niego. Nieważne, że inni drwią z tego...
Do zobaczenia ...przyjacielu...kiedyś...


sobota, 4 maja 2019

TRZECIA PROGRESJA

- Jak to progresja doktorze?
- Przykro mi Pani Joanno.


Boże, to niemożliwe, przecież dopiero skończyłam brać inhibitory, tyle cierpienia, leczenia!!!

- Boże dlaczego mnie zostawiłeś, gdzie jesteś!!!
- Nie ma Boga, umarł, przestał istnieć!!!!

Moja rozpacz była tak wielka, tak ogromna, że krzyk o mało mnie zabił. Krzyczałam na zmianę
z płaczem i z wycieńczenia zasypiałam.
Nie można opisać rozpaczy, gdzie dusza umarła, serce się rozkruszyło, a ciało zostało rzucone
w kąt. To taki rodzaj bólu, gdzie człowiek chce umrzeć.

- Nic nie ma sensu, ani leczenie, ani cierpienie, nic...i tak za chwilę umrę, to po co to wszystko...
no po co?...
- Mamusiu, jestem z Tobą. Wszystko ma sens. Wierz mi kochana mamusiu. Jesteś z nami, ciągle możemy z Tobą rozmawiać, przytulać się i Ciebie kochać.

Tak mi powiedziało moje najmłodsze dziecko, kiedy ja chciałam umrzeć. Boże jak bardzo ją zraniłam. Ona jest taka młoda, a tyle musi ze mną znosić.
Miliony dorosłych nie przeszło nawet setnej części, co ona w tak krótkim życiu. Jest bardziej dorosła niż ja.  Powinna zostać psychoonkologiem. Byłaby najlepsza w tej profesji.

- Pani Gosiu, chciałabym taki zastrzyk, który podaje się psom, żeby spokojnie zasnęły na zawsze, bezboleśnie. Nie mam już siły, chcę na drugą stronę. Pokonała mnie trzecia progresja i ból. Macie coś takiego w hospicjum? Bo ja chcę to!
- Pani Joanno, to eutanazja. Nie można tak, trzeba żyć.
- Nie trzeba, po co? Wiadomo, że nic nie działa, to po co ma ciągle boleć!

Moja kochana Pani Gosia. Co ona się jeszcze ode mnie nasłucha.

- Skarbie, damy sobie radę. Nie z takich opresji udawało nam się wyjść. Mamy siebie, poradzimy sobie. Wiesz, że Cię kocham.
- Tak!!! Ciekawe jak sobie poradzimy. Guzy wylazły aż na kość guziczną. Rozlazły się po całym rdzeniu, są wszędzie. Nawet w mózgu. Nikt nie daje mi szans, nikt, a Ty gadasz, że sobie poradzimy? jak niby!!!!

 Mój mąż. Kochany na zawsze... Czuł się na pewno okropnie, jak to krzyczałam. Przecież to taki rodzaj miłości, że życie swoje można oddać za drugą osobę. A ja tak mu wykrzyczałam.
Nie potrafiłam inaczej.

- Mamuś, gdybyśmy mieli jeszcze raz przechodzić to wszystko, to przeszlibyśmy nawet tysiąc razy, żebyś z nami była. Nie ważne, że na wózku, bo z niepełosprawnością sobie poradzimy, ze wszystkim sobie poradzimy mamuś.
- Wiesz, teraz jesteś zmęczona, życie rzuciło Ci rękawicę na ring. Ty musisz ją podnieść, założyć, otrzeć łzy i pot i kolejny raz stanąć do walki. Tak wiemy, że boli, że spać nie można z bólu.
Ale mamuś, jak włożysz te rękawice, będziesz ciągle w ringu. My będziemy Tobie ten pot ocierać, przebierać nadal pampersy, wozić na wózku. My będziemy zawsze obok, bo jesteś naszą mamą.
Nauczyłaś nas życia, walki. To Twoja siła. To nasza wspólna siła mamo. Urodziłaś się już jako wojownik, to dlatego to życia daje takie boksy. Ale my , Twoje dzieci wiemy, My to wiemy, że włożysz tą wielką rękawicę, podniesiesz się i znowu zaczniemy walkę. Tak teraz jest chwilka czasu dla Ciebie mamuś, żeby popłakać, pożalić się. To tylko kolejna runda na chwilowy odpoczynek. Podamy Ci rękawicę. Jak staniesz do walki, to my razem z Tobą.
Ja Marika, Erwinek, Kornelcia i tata. Będziemy zawsze obok, bez względu na wszystko mamuś, bez względu...
Nie mogłam, płakałam jeszcze bardziej. Kiedy One tak dorosły? Nawet przez to chorowanie nie zauważyłam. Moje kochane dzieci...

                Moja rodzina. Najważniejsza, najmocniejsza. Doświadczona niczym bizony w akcji.
Dwa dni wyłączenia, braku wiary, beznadziejności, że nic nie pamiętam, jak w matni niemalże.
Nigdy nie przestanę Bogu dziękować za nich.

W międzyczasie zmarła Angela, koleżanka chorująca na wyściółczaki jak ja. Chorowała dłużej,
też brała inhibitory. Nie zdążyłąm jej odwiedzić, choć jej obiecałam. A jej już nie ma i mam wyrzuty sumienia, ogromne wyrzuty, bo bardzo chciałam ja przytulic, obiecałam jej to...

- Asiu, ludzie nie są gotowi, abyś odeszła.
 Słowa Madzi. Ona zawsze wie, co powiedzieć, żeby mnie ratować, dodać otuchy i wiary.
Kiedy ja straciłam wiarę, Ona przez dwie noce szukała rozwiązania dla mnie, jakiejś opcji leczenia. Choć sama ma troje dzieci, jedno bardzo chore.  Szukała tylko dla mnie, jejku, niesamowite...

- Asiu, rak boi się ludzi odważnych.
Te słowa Ewy latają  mi się po głowie od początku chorowania. Tyle lat były dla mnie jak mantra.

Wbrew pozorom w necie można odnaleźć prawdziwych i dobrych ludi. Czat, na którym obce - acz znajome kobiety, które podnoszą mnie na duchu, pomagają. Dopiero poznałam, ze net, to nie tylko hejt.

- Pani Joanno trzeba znaleźć sobie cele i do nich dążyć. Zawsze jest jakieś wyjście.
Tak mi powiedział mój onkolog, kiedy mu napisałam o tym, jak źle się czuje i chcę już umrzeć.

                  Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że jest tyle osób, które są obok. Podadzą dłoń, wysłuchają, pomogą, jak tylko są w stanie pomóc. Nie wiedziałam. Ciągle starałam się być twarda, mocna, ale progres w kręgosłupie i guz mózgu mnie powaliły. Jak łatwo można złamać człowieka? Jak szybko można umrzeć z rozpaczy.
Ale z boku są Ci, którym na nas zależy, kochają nas takimi właśnie.


                  Nie wiem co będzie dalej, bo Krzyś jedzie do Profesora na konsultację.
Kręgosłup, mózg- Prof dużo ma do oglądania. Ale to bardzo dobry człowiek. Już dwa razy uratował mi życie. Zna mnie, moją historie.

Duch Święty natchnie lekarzy, aby pomóc. W końcu kiedyś Jezus mi to obiecał.

Może uda się coś odbarczyć.
Może mój onkolog coś wymyśli?
Tyle pytań, tyle znowu problemów...

Ale zdecydowałam się podnieść tę rękawicę, założyć i być gotową na kolejny pojedynek.
Zawsze i razem z moją.
💚





środa, 17 kwietnia 2019

UPADEK...

Już sił nie mam, wszystko mnie już przerasta...
Wyniki mri miały być za dwa, trzy dni, nie ma...

             W środę miałam rezonans całego kręgosłupa. trzy odcinki. Myślałam, że potrwa to
z godzinę, skoro jeden odcinek z kontrastem to 20 minut. Ale u mnie trwało to dwie i pół godziny.
Popsuta klimatyzacja spowodowała, że bardzo się zmęczyłam, upociłam. Ogromny ból
w kręgosłupie, nie mogę leżeć na płasko przez ten ból. Nie wiem jak wytrzymałam w tej tubie
z takim bólem. Pani technik była miła, co jakiś czas wyciągała mnie z tej tuby, żebym zaczerpnęła świeżego powietrza.
Później konsultacja u onkologa.
Tak, mamy plan w razie przerzutów czy wznowy. Kolejne inhibitory.
Reradiacja nie wchodzi w rachubę już, bo kręgosłup rozsypie się w drobny piasek. Dawka, którą przyjęłam to jest na całe życie, w końcu to rdzeń. Ale mam raport z Oncompassu, w razie wznowy zastosujemy drugi punkt.
Dzwoniłam wczoraj do pracowni mri, nie dadzą rady przed świętami, bo mają dużo opisów.
A mój wyjątkowo duży. Nikt nie bierze pod uwagę mnie, tej, która czeka na wyniki, jak na
 " zbawienie".
To moje być, albo nie być.
Dwa tygodnie temu zanikły mi funkcje neurologiczne, które były potrzebne podczas wypróżniania. Coś strasznego się teraz dzieje u mnie. Dlatego wynik tego mri jest dla mnie taki ważny. Spastyka  zniknęła, a w jej miejsce weszła silna wiotkość. To jest gorsze, bo mięśnie już żadne nie pracują, zanikają...

          Odszedł synek koleżanki...Był dla mnie jak drogowskaz, jak maszt, jak latarnia...

 Patrząc na malucha czerpałam siłę i wiarę, że skoro maluch daje radę, to ja również.
Osiem lat walczył. Dostał od życia dwa różne nowotwory. Było już dobrze, ale Bóg zdecydował inaczej. Nie rozumiem i nigdy tego nie zrozumiem.
Ale, jeżeli ja będę już zmęczona , jeżeli przyjdzie ten czas, to też będę chciała odejść.
Choć bardzo całym sercem i całą dusza kocham moje dzieci i mojego męża, to wiem, że kiedyś tam po drugiej stronie się spotkamy...
Nie potrafię tego objąć moim mózgiem, ale gdy będę chciała odpocząć, to się już poddam...

Trwa Wielki Tydzień, a we mnie tyle smutku, rozwalone serce, dusza płacze...

Przez całe życie prosiłam Ciebie Boże o siłę, abym była silna, na to, co mi przygotowałeś, ale...
Nie wiedziałam, że dasz mi takie sytuacje, takie życie, które już nie mam  siły dźwigać...
Upadłam...
Nie mam siły wstać...
Jestem już tak słaba, że nawet nie próbuję się dźwignąć...
Boże, pamiętaj o mnie, bo ja ...
💔

sobota, 6 kwietnia 2019

NIEWIADOMA

W środę straciłam pewne funkcje, które pomagały mi w życiu. Przestałam ruszać lewą stopą
i w prawej straciłam całkowicie czucie i inne. Ból w plecach, żebrach przeogromny. Włączyłam system transdermalny, inaczej nie mogłabym funkcjonować.
Ja już wiem co to znaczy. Poprosiłam onkologa  o przyspieszenie rezonansu. Zakończyłam leczenie w lutym, a teraz czuję, że guzy się rozrosły, znowu...

                Całą noc płakałam, że znowu, że kolejna niewiadoma, że nie dam rady przechodzić przez to wszystko...

Tak wiem, mąż dobrze mówi, że dopóki nie ma wznowy na piśmie, to bądźmy dobrej myśli.
Ale tak się nie da.
Złość, żal...
Och Boże...

Kornelia wyszła dopiero ze szpitala. Bolał ja bardzo brzuch i dr zrobił niemalże wszystkie badania.
Z gastroskopii wyszło, że są to nadżerki w żołądku.. Leki, dieta i powolutku będzie dobrze.
Bardzo żałuję, że niektórzy  nauczyciele w jej szkole nie są tak wyrozumiali, jak lekarze.

Moja chrześnica własnie skończyła osiemnaście lat. Piękny to wiek, kiedy wydaje się człowiekowi, że może wszystko, że cały świat jest dla niego otwarty. Ta radość i błysk w oku dorosłego już dziecka jest takie tajemnicze. A wydaje się, ze dopiero tuliłam ją, jak była malutka.
Pędzi teraz czas, tak szybko, że nie zdążam zauważać jak zmieniają się pory roku.

       Moje zmęczenie i nerwy przerastają mnie...
Marzę o odpoczynku, normalnym życiu, choć wiem, że ono już nigdy nie będzie normalne
ze względu na  nowotwory w rdzeniu i paraliż.
Chciałabym nie mieć tych guzów, żeby nie pobierały kontrastu. Z paraliżem jakoś bym sobie poradziła, ale na nowotwory nie mam mocy sprawczej.
Wiem, ze zazdrość jest zła, ale ja tak wszystkim chodzącym zazdroszczę, ze mogą stąpać po Ziemi...


Boże, chyba za dużo jak na jednego ludzika...
💚

środa, 13 marca 2019

Dobrzy ludzie szybko odchodzą...
Niedawno rozpoczął się kolejny rok 2019, a trzy osoby z mojego otoczenia odeszły na drugą stronę.
Smutne to bardzo.
Ania, Grażynka, Robert.

Każda z tych osób została podesłana mi przez życie, abyśmy się gdzieś w drodze mogli poznać, porozmawiać. Smutny to czas dla mnie, dla ich rodzin. Ale gdzieś tam...tam po drugiej stronie oni są już wolni, szczęśliwi, zdrowi. Nie dosięgają ich choroby, ból czy cierpienie.
Tak po ludzku to żal i smutek pozostawili, ale gdyby tak spojrzeć w Niebo, to Oni wygrali, Oni teraz oglądają Tatę, rozmawiają z Nim, trwają w wiecznej miłości.
Pewna Pani podeszła na pogrzebie do mnie i mówi tak:
- No widzi Pani, każdy myślał,że to Pani pierwsza umrze, bo rak, wózek...A tu taka niespodzianka. Ludzie znikają jak w grze.
Dało mi to trochę do myślenia. A wiec tak o mnie myślą?
Jeszcze nigdy śmierć nie była tak blisko.

Rehabilitacja trochę została odroczona w czasie. Względy finansowe, ech, wszędzie liczy się tylko kasa i kasa.

Ostatnio często zostaje sama w domu, to nauczyłam się szydełkować ze sznurka.
Ciężko, bo i sznurek gruby. Ale spodobało mi się to rękodzieło. Zrobiłam już chodniczki, koszyczki, torebki, miseczki. Trochę dużo, wystarczy dla rodziny. Przy szydełkowaniu jest trochę nerwów, trochę radości.
Od niedawna w naszym domku zamieszkał kolejny piesek. Sunia, którą kluska nazwała Lizy. Szczeniak bardzo dokazuje i jest rozpieszczany przez wszystkich. Ale i tak ją kochamy. Jak wszystkie nasze zwierzątka. Najstarszy - to Chojrak, skończył 16 lat.

                Życie zaczyna się toczyć pomalutku, już bez leczenia i tych ciągłych wyjazdów do kolejnych szpitali. Nie wiem jeszcze tak do końca, czy się cieszyć, czy smucić. Guzy nadal sobie siedzą w rdzeniu, nadal nie chodzę. Ciągle mam strach w oczach, w duszy, gdzieś głęboko
w środku, że te guzy, które inhibitory częściowo zatrzymały rozhulają się i jeszcze bardziej zezłośliwieją.
Że to tylko kwestia czasu. Ale myślę, że to jest ten właśnie czas, który Szef mi daje do dobrego wykorzystania tutaj.
Ale co dobrego może dać od siebie osoba chora onkologicznie, sparaliżowana na wózku?

Czasami coś tam komuś pomogę, ale ciągle myślę, że lepiej, szybciej i korzystniej bym to zrobiła chodząc na nogach. Wszyscy myślą, że Aśka to już pogodziła się z inwalidztwem, tak długo już na wózku, ale to nieprawda. Ja ciągle tęsknie do chodzenia, tańczenia, do nart...jeszcze nie zapomniałam, jeszcze mam sny o chodzeniu. To znaczy, że mózg jeszcze pamięta. Ja zawsze staram się patrzeć do przodu, na przyszłość, ale są sprawy, które nie dają pójść do przodu, no są takie...moje nogi...


Kiedyś może tam, po drugiej stronie znowu je poczuje moje nogi...i zatańczę w ciemno - zielonej sukience z koronki...tam w Niebie...na pewno...

💚








czwartek, 31 stycznia 2019

DARY Z NIEBA

Moje dzieci...
Są dla mnie wszystkim, co kocham. Od momentu, kiedy się dowiedziałam, że noszę życie pod sercem, byłam zawsze najszczęśliwsza. Mimo zamartwiania się na zapas o różne choroby, kolki ząbkowanie, to radość bycia mamą była ogromna. Każde z moich dzieci inaczej przychodziło na świat, ale każde z wielką miłością, tęsknotą i wdzięcznością dla Boga za przeogromny dar życia.

                 Byłam młoda, bardzo młoda, kiedy byłam w ciąży z Margolcią. Ludzie wytykali mnie palcami, źle o mnie mówili, wręcz w twarz mi pluli, że zaszłam w ciążę. Chodziłam wtedy do szkoły, groziło mi wydalenie, bo to taka ważna szkoła była. Miałam cudną wychowawczynię, która bardzo mi wtedy pomagała. Nawet dała mi wielką spódnicę na maturę, żeby nie było widać. Kochana Pani Danusia.
Nie miałam wtedy koleżanek, bo każda myślała, że się "zarazi" ciążą. Margolcie urodziłam mając niewiele jak dziewiętnaście lat. Była to moja największa miłość. Chciałam pójść na studia, nawet egzaminy zdałam, ale malutka bardzo się pochorowała. Ciągle przy niej czuwałam. Wtedy nic się dla mnie nie liczyło, tylko jej zdrowie. Chrzest w szpitalu, na szybo. Ale moja dzielna córeczka silna. Wyszła z tego paskuda i zdrowiała, każdego dnia było lepiej. Od urodzenia wykazywała silny charakterek. Do dzisiaj pamiętam jak ludzie źle życzyli, mi i Margolci, brzydkie słowa. Teraz bym pewnie płakała, ale wtedy byłam silna, patrzyłam na Mariki twarz i wiedziałam, że muszę być dla niej twarda. i byłam.

                 Kiedy Margola robiła pierwsze kroki, ja już wiedziałam, że noszę pod sercem kolejny cud.
Kochany od poczęcia. Choć wtedy nie było wiarygodnego usg, to wiedziałam, że będzie to mój kochany synek. Było mi trochę ciężko, bo jeden maluszek i za chwilę drugi. Ale mamusie to przecież supermenki, zawsze dają radę. Podczas pięknej wiosny przyszedł na świat Erwinek. Najpiękniejszy synek na świecie. Był bardzo grzeczny, ciągle by tylko spał i spał. Margolcia do żłobka, Junior przy piersi w domu. Kiedy troszkę podrósł poszłam do pracy. Musiałam odłożyć marzenia o studiach. Potrzebne były pieniądze na utrzymanie, na życie. Ale kiedy czekałam na umowę o prace, okazało się, że pod sercem tli się kolejne maleńkie życie.
Niesamowita radość, ale i przerażenie,
- jak damy sobie radę?
Kluseczka jest z ciąży bliźniaczej. Było ciężko i trudno. Ale kluseczka jest zdrowa i piękna.
Rodzeństwo przyjęło ją w swoje szeregi z wielka miłością, delikatnością, czułością.

To był najpiękniejszy czas w moim życiu. Cała trójka naszych dzieci dała nam wiele miłości, radości. Uczyliśmy się razem z nimi wszystkiego, uczyliśmy się życia.
Patrząc teraz w przeszłość widzę dlaczego Bóg dał mi tak szybko moje piękne dary. Mogłam je wychować, mogłam im pomagać, stawiać z nimi pierwsze kroczki, nosić na rękach, chodzić na wywiadówki, uczestniczyć w występach, jeździć na nartach, na rowerze...
Mogłam to wszystko z nimi robić i być szczęśliwa.
To prawda, Bóg już jest w naszej przyszłości, On wie...
Dlatego dziękuję Ci Ojcze za wszystko.
Gdybym miała jeszcze raz przeżyć to samo, mimo, że byłam taka młoda, obrażana przez ludzi
i stale krytykowana, to nie wahałaby się , ani sekundy.

                      Teraz, gdy są już duże, że zaraz będą same zakładały rodziny, mimo, że jestem chora, że to choroba śmiertelna, to bardzo się cieszę z tych darów Bożych. Najpiękniejsze, co mnie mogło spotkać.
Kiedyś tam spotkam swój mały dar , który nie zdążył rozwinąć swoich ziemskich skrzydeł.
 Ale to kiedyś...

💚


piątek, 4 stycznia 2019

CHWILA STRACHU

 - Mamusiu , nie płacz, już tata dzwoni po pogotowie, przyjadą, to pomogą Ci, tylko nie płacz.

Silne drgawki nie pozwalały mi nic wypowiedzieć. Tylko łzy, które same spływały. Widziałam, jak mąż się mota po mieszkaniu, odpowiadając dyspozytorce na co choruję, od kiedy te drgawki, co mi
w ogóle jest.  Zbyt dużo tych pytań, aby jechać i uratować życie człowieka.
Moja dobra i kochana kluseczka.
 Boże mój , jak ona zniesie ten mój atak, a jak odejdę i nie zdążę jej powiedzieć, jak bardzo mocno ją kocham? Ją i jej siostrę, jej brata, mojego cudnego męża?
Próbuję powiedzieć, że nie chcę do szpitala, chcę zostać w domu, przecież mówiłam im tyle razy, że jak mam odejść, to tylko w domu. Nie chcę w szpitalu, w zimnej sali z obcymi ludźmi. Przecież wiedzą...

- Mamuś słyszysz już jadą, zaraz Ci pomogą. Będzie dobrze mamuś. Boże, żeby mamę nie bolało. Mamuś boli Cię?

Jak odpowiedzieć kochanemu dziecku, jak nie mogę, słowa nie wychodzą, usta nie chcą ich wypowiadać. Jakby ktoś mi zasznurował twarz. Żadnego ruchu, nawet ręką nie mogę zrobić, a ciało bezwiednie samo skacze i się trzęsie. Nie mogę i nie potrafię nad tym zapanować. Dlatego płaczę, dlatego tylko te łzy są moim łącznikiem ze światem.

Jest. Przyjechało pogotowie. Tylko po co na sygnale. Przecież jeszcze chyba nie umieram.

- Na co Pani choruje?

Mąż z troską odpowiada na wszystkie pytania, ja cały czas drgawki, zimno mi, okryta trzema kołdrami. Drgawki niemal wywalają mnie z łóżka, wtedy jeden z ratowników się mnie pyta
z sarkazmem, czy ja potrafię mówić.

Ja?
W tej chwili chciałam im wygarnąć, powiedzieć, że ja tutaj odchodzę, drgawki i gorączka zabierają nie po trochę, a oni zadają tysiące zbędnych pytań.

- Tatuś dzwoń po Panią Gosię. Ona mamusi pomoże. Szybko!

Moja rezolutna córeczka. Boże mój , jak dobrze, że mi ja dałeś. Szybka jej reakcja być może uratowała mi życie. Dobrze, że moja pielęgniarka hospicyjna mieszka tak blisko. Lekarz
z ratownikiem próbowali zakłuć żyłę. Nie dało rady przez drgawki. Ale już słyszę, jak do domu szybkim krokiem wbiega moja Pani Gosia. Jak dobrze, będę żyła...
Jej szybkie ruchy, wbicie, ekg, palec, ręka, kroplówka...
Poszło...
Powoli widzę jej twarz, moja Pani Gosia...

- Witamy Pani Joanno!

Jestem, o tak, znowu jestem. Częstoskurcz, atak padaczki, późne skutki popromienne, inhibitory, to tylko podejrzenia. Pogotowie jeździ do pacjentów nie mając żadnych leków tylko ketonal.
Do  pacjentów hospicyjnych nawet nie chcą wyjeżdżać, to okrutne.

                Powolutku ustępują mi drgawki. Moja kluseczka wyciera mi czoło. Zdejmują ze mnie pierwszą i drugą kołdrę. Dopiero czuję, zaczynam czuć ból w ręce. A to dobry znak. Drgawki ustępują powolutku. Zaczynam mówić pierwsze wyrazy, które sama słyszę.
Wraca mi mowa, jak cudnie, mogę mówić. Pojedyncze wyrazy, jakby mój mózg na nowo robił szybki reset tego wszystkiego, czego się nauczyłam.

- Dziękuję Pani Gosiu.
- Proszę dziękować Krzyśkowi, że po mnie zadzwonił tak szybko.

Tak, Mój dobry mąż. Jaki on musi mieć opanowany system nerwowy.
Kroplówka zleciała o drugiej w nocy. Wszystkie funkcje powoli wróciły. Jak pielęgniarka wyszła, wszyscy byliśmy tak zmęczeni, że sen był wybawieniem dla nas. Martwiłam się tylko, jak moja kluseczka poradzi sobie w szkole, ale ona jest silna, mimo delikatnej natury.
Jej wychowawczyni to dobra kobieta, bardzo ją wspiera. Myślę, że dobrze trafiła do tej klasy.

Rano pozostał tylko silny ból głowy, ale żyję...Nadal...Jeszcze...
Tyle, ile będzie mi dane przez Szefa.
Dziękuję za ten dar.
💚